ROZDZIAŁ 45

55 11 5
                                    

•— 🂱 —•
| DUSTIN ASA |

— Gratulacje, Asa. Wszyscy na ciebie stawiają. Jak się z tym czujesz?

Gdy dotychczas puste pomieszczenie mentorów przeszywa zaczepny ton Finnicka Odair, aż unoszę z wrażenia brwi, bo akurat jego obecności już się nie spodziewałem. Myślałem, że wyjechał. Głos utyka mi w gardle i pewnie dlatego, że po prostu nie umiem odpowiedzieć na jego słowa. Mimo że ewidentnie chciałby uderzyć w czarny humor, Finnick daruje sobie dalsze komentarze. Obserwuję go uważnie, kiedy podchodzi do baru i sięga po szklankę. Słyszę parsknięcie. Zmienia zdanie. Bierze całą butelkę najmocniejszego sizzle.

Podchodzi do mnie. Fałszywy uśmieszek nie opuszcza jego twarzy. Gdybym nie podejrzewał, czemu zachowuje się w podobny sposób, uznałbym, że prosi się o strzał w te białe jak śnieg zęby. Patrzy mi prosto w oczy, kiedy upija demonstracyjnie pokaźny łyk sizzle, ale chyba tego żałuje. Mina wykrzywia mu się równo. Zaczynam podejrzewać, że oprócz najsłabszej wersji tego alkoholu, nie sięga po nic innego.

To znaczy, że jest źle.

Koncentruję uwagę na relacji z rozgrzanej pustyni. Ayla i Leo nie mają innego wyjścia niż ruszyć wzdłuż rzeki i odnaleźć wyjście do Rogu Obfitości, jedynego miejsca na Arenie, gdzie temperatura nie sięga ponad trzydziestu stopni w cieniu. Po drodze mają kilka oaz, a jeśli nie, takowa na pewno wyrośnie. To oczywiste. Pewnie wystarczy, że o nią poproszę.

Nie mam jednak ochoty prosić Cardew o nic więcej. Ona także nie odezwała się do mnie, odkąd opuściłem jej mieszkanie. Mogę się założyć, że lula właśnie w najlepszym śnie, jaki sobie wymarzyła. To ten typ kobiety. Będzie śniła o byciu panią świata, takową się stanie. Zapragnie tego w rzeczywistości, kto wie — pewnie to osiągnie. Nie chcę jej więcej widzieć, a jeśli wnioski Ayli są słuszne i zabawa zakończy się jutro, nasze spotkania więcej się nie powtórzą.

Na to liczę, o to proszę.

— Przykro mi.

Słowa, które opuszczają moje usta, szokują mnie samego. Moja twarz jednak tego nie ukazuje. Jestem zmęczony i wizualnie zobojętniały.

— Nie musi być — dostaję w odpowiedzi. Finnick również nie ukazuje większego przejęcia. Butelkę wciąż trzyma przy ustach. — Tak już jest. Rok za rokiem. Nic nowego.

Dla ciebie, myślę. Nie powiem jednak, żeby nie miał racji. Utrata trybutów to coś, do czego będę musiał się przyzwyczaić. Ale dopiero od przyszłego roku. Ten będzie zwycięski.

— Nie rozumiesz — mamroczę. Finnick obraca szyję. Chowam dłonie w kieszeniach. — Przykro mi — powtarzam się. Na ekranie leci akurat powtórka, gdy Ayla i Leo nawiązali w ostatnich sekundach sojusz. — Próbowałem. Robiłem, co mogłem. Nie wystarczyło. Przepraszam.

— To nie twoja wina.

— Tutaj się mylisz — upieram się. Brzmię tak żałośnie, że moja loża morderców miałaby ze mnie niezły ubaw, gdybym ukazał na Arenie to, co właśnie mnie dopada. — To moja wina. Ona robiła to, co mówiłem. Nie sądziłem tylko, że wykorzysta moje...

Nie daję rady dokończyć. Siadam na ziemi, tak jak stoję, bo mięśnie w moich nogach robią się tak miękkie, jakbym miał zaraz zemdleć. Zaciskam palce we włosach, klnąc głośno. Nie wyrabiam. Zgon Lamara mnie rozbroił. To wydawało się takie proste. Takie oczywiste, że odpadnie. Nie sądziłem jednak, że...

— ...ona się nie może dowiedzieć, że na to pozwoliłem — dodaję. W pierwszej chwili Finnick nie bardzo wie, kogo mam w myślach. Dopiero gdy zauważa, z jakim zgnębieniem wpatruję się w powtórkę, usta Finnicka opuszcza przeciągłe westchnięcie. — Zaufała mi. A ja zrobiłem coś takiego — śmieję się z własnej żałosności. — Proszę. Nie mów jej, co się tutaj działo. Nie daruje mi tego.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz