ROZDZIAŁ 37

102 14 50
                                    

•— 🂱 —•
| DUSTIN ASA |

Łeb mnie tak boli, że to już przestaje być śmieszne. Ja chyba naprawdę straciłem resztki odpowiedzialności, doprowadzając się do takiego, a nie innego stanu. Przecież matka mnie zabije, jeśli zobaczy, jakim człowiekiem wracam z Kapitolu. Nie mogę jej tak rozczarować.

...i choćbym bardzo szczerze nie chciał tego robić, tak, gdy otwieram oczy i przypominam sobie, gdzie skończyłem swoją wczorajszą udrękę, już mi się robi przykro, bo wiem, że temu wyzwaniu nie podołam.

Budzę się w środku nocy. Na zegarze widnieje godzina czwarta z minutami. Dzień ósmy zaczął się fantastycznie, a szczególnie, gdy widzę, kogo nowego mam w sojuszu. Gdy obserwuję na ekranie młodą od Johanny, zaczynam kombinować, co Ayli przyszło do głowy, żeby wziąć Summer do grupy. Dokądś zmierzają. Mapa wskazuje, że są coraz bliżej sojuszu Jedynki i Dwunastki, ale po drodze mają dzieciaki z niższych dystryktów.

Wróżę pogrom.

Zwracam uwagę, że i Nina z Piątki znalazła sobie stałe schronienie, bo lokalizator nie wskazuje, żeby odsunęła się od Jedynki. Czemu łazi za nimi niczym cień? To jest świetne pytanie.

Pocieram dłonią powieki. Dopiero gdy docierają do mnie cudze kroki, podrywam się nieco na kanapie. Wsuwam odruchowo rękę między poduszki w swoim aktualnym łóżku, ale zapominam, że przecież to nie mój dom, w którym noże pochowałem, gdzie tylko udało się je wcisnąć. Opanowuję się, kiedy widzę, że to Cardew skądś wróciła.

Gdzie się o tej porze szlajała? Nie pytam o to, bo ostatecznie mam to w poważaniu. Vila zauważa, że przyglądam jej się badawczo. Odłożywszy swoją mikroskopijną torebkę, posyła mi niecodziennie przyjemny uśmiech.

— Nie chciałam cię obudzić — brzmi, jakby mnie przepraszała. Wzruszam od niechcenia ramionami. Tak jak wcześniej, siada po przeciwnej stronie mebla. — Potrzebowałam spaceru.

— Nie pytałem.

Wygląda na rozczarowaną, bo mina rzednie jej na moment, ale prędko przywraca swój upiorny uśmieszek. Zdaje się zmęczona, do czego głośno się nie przyznaje. Zsuwa się nieco na siedzeniu, wyciąga przed siebie nogi, które opiera o fotel, a uwagę koncentruje na rozgrywce.

Ona chyba też nie rozumie, czym jest przerwa od Igrzysk. Gapię się na kobietę jeszcze moment, a potem kładę się ponownie, już z większą świadomością umysłu. I wcale się nie cieszę, bo czuję się paskudnie. Jęczę odruchowo, gdy układam niepoprawnie głowę, a moją skroń przeszywa kłucie. Dłoń Cardew ląduje bez ostrzeżenia na mojej nodze, gdy klepie mnie kilka razy, trochę z rozbawieniem, trochę zrozumieniem. Tuż potem wstaje i znika gdzieś w mieszkaniu.

Poszła po siekierę, żeby mnie dobić?

Nie musi, bo Kapitol ma lepsze formy tortur. Drusa przejmuje poranną zmianę. Już żałuję, że zrobiłem głośniej telewizję, bo słodkawy, ale cwany głosik, wypełnia każdą możliwą przestrzeń apartamentu. Kobieta wita ranne ptaszki, wspomina najważniejsze wydarzenia nocy, a potem nie może sobie odpuścić, gdy przytacza wczorajszą wypowiedź Amavi, która wyśpiewała Ayla Quinn Crane tyle razy, że i sama Drusa już w pewnej chwili miała ochotę przewrócić oczami.

Nawet ją rozumiem. We własnym umyśle mam tyle Ayli Quinn Crane, że mnie to zaczyna przytłaczać. A skoro o niej mowa, uznaję, że w nagrodę za rozkręcenie show i utrzymanie niezłego miejsca w rankingu podeślę dziewczynie następnego muffina.

Kilka minut później widzę więc na ekranie, kiedy w trakcie przerwy w wędrówce, Ayla dostaje prezent. Otwiera go. Chowa karteczkę. A potem szuka kamery. Gdy ją odnajduje, uśmiecha się lekko. Chcąc nie chcąc, odpowiadam jej podobnie. Następnie obydwoje wracamy do swoich zajęć.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz