ROZDZIAŁ 22

109 13 56
                                    

twitter:
#TSOLPL


•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |


Nie wierzyłam swojej mamie, gdy opowiadała, że rozpoczęcie Głodowych Igrzysk wcale nie jest najgorszym etapem rozgrywki. Owszem, nie jest lekko, bo trzeba wykazać się zaradnością i skupieniem, ale najcięższe dopiero nadejdzie. Gdy pomagam Riley'emu połatać rany po tłuczce z Leo, myślę tylko o tym, jak bardzo tragiczna będzie moja najbliższa przyszłość, skoro już teraz, kiedy opada ze mnie nadmiar adrenaliny, odnoszę wrażenie, że przeżyłam tortury.

Odpędzam od siebie obrazy Dakoty, bo za każdym razem, gdy wracam wspomnieniem do swojej mamy, słabnę wewnętrznie. Nie mogę sobie na to pozwolić. Koncentruję się więc na twarzy siedzącego przede mną trybuta, kiedy dociskam do jego nosa następną kulkę śniegu. Dłonie przestały mi marznąć, bo dzięki Summer udało nam się odnaleźć w skrzyniach rękawiczki, szaliki i czapki. Wszyscy ograniczaliśmy się do tego pierwszego i trzeciego, najpewniej mając podobne obawy. Szaliki mogłyby nabyć niechcianego przeznaczenia.

Pogoda jest dziwna. Do takiego wniosku doszedł Lamar, a mnie trudno było się nie zgodzić. Mimo że na gruncie leży pełno śniegu, a w powietrzu unosi się przyjemny zapach mrozu, dopóki nie dotknie się samej lodowatej pokrywy, trudno odczuć zimno. Podłoże lśni w blasku południowego słońca.

Riley siedzi cierpliwie. Znosi dzielnie męczarnie. Ledwie tłumię nerwowy grymas, gdy zauważam na jego twarzy pełno śladów po pazurach Leo. Boże, myślę, jego rodzice naprawdę wiedzieli, jakie imię mu nadają. Dotykam odruchowo policzka, na którym nie tak dawno temu sama miałam nieszczególnie przyjemne zranienie, a potem sięgam po opatrunki produkowane w Kapitolu. Rozrywam je.

Mój sojusznik nie pyta, co zamierzam zrobić, a pozwala na wszystko. Nie pojmuję, skąd w nim tyle zaufania do mojej osoby, ale również nie pozwalam się zwieść. Wszędzie widzę pozory. Nawet to, kiedy Lamar przychodzi do mnie, pytając, czy przynieść mi coś do jedzenia, wydaje się być pełne szemranych intencji.

Trybut z Dwunastki wzdryga się, kiedy przesuwam mazią po jego skórze. Nie przepraszam go, gdy moje ruchy przestają być delikatne. Nie pozwolę mu przekręcić się za szybko przez głupią infekcję. Potrzebuję go. Potrzebuję każdego z tej trójki ewenementów, żeby doczłapać się do finału. W pojedynkę nie byłoby łatwo. Wszyscy polowaliby na mnie. Teraz to ja poluję stadem na innych.

— Poczekaj, aż się wchłonie — polecam chłopakowi, kiedy doklejam do jego twarzy plaster. — Nieźle sobie z nim poradziłeś — chwalę go. — Leo nie spodziewał się, że go dorwiesz.

— No. To fakt. Zjeżyła się kicia — uznaje Riley. Parskam śmiechem. On także pozwala sobie na nerwowy chichot, ale ostatecznie syczy, gdy jego nos przypomina sobie o prawym sierpowym Leo. Zrzucam z siebie rzeczy po opatrunkach. Riley wzdycha przeciągle, a potem wbiwszy wzrok w grunt, odpiera smutnym tonem:

— Ciekawe, czy moja dziewczyna to widziała.

— Raczej tak — uznaję. — Pewnie była bardzo dumna. — Zerka na mnie przybity. Zaciskam usta w cienką linię, byle nie ukazać, że z jakiegoś powodu... to wyznanie mnie poruszyło. Uśmiecham się do niego przyjaźnie. — Zaskoczyłeś całe Panem. Strzelam, że skoczyłeś w rankingu. Nie widzę innej opcji.

— Możliwe — mamrocze. Riley marszczy czoło. Zerka gdzieś za moje plecy. Domyślam się, że patrzy na Lamara. Sama także czuję na plecach jego znudzone spojrzenie, bo i kolejny raz pyta, czy zamykamy już szpital polowy. Nie odpowiadam. Niech się uczy cierpliwości. — Muszę cię o coś spytać — oznajmia Riley. Unoszę zachęcająco brew. — Dlaczego wy, Zawodowcy, tak nas lekceważycie? Biedniejsze Dystrykty, znaczy się.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz