ROZDZIAŁ 43

55 11 5
                                    

•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |

Wpatruję się w niebo. Wyobrażam już sobie, jak poduszkowiec — a może i będą to trzy? — opuszcza przestworza, aby wylądować na Arenie i zabrać nas do domów. Wodzę przejętym wzrokiem po lawendowym polu, uznając, że w takich warunkach lądowanie wyglądałoby zachwycająco. Zastanawiam się, czy będziemy się cieszyć? I jak bardzo? Czy będziemy mieli wystarczająco sił, żeby się uśmiechnąć, a może cała energia opuści nasze ciała, gdy tylko ogłoszą tegorocznych Zwycięzców. Ta wizja jest tak piękna, aż wydaje się nierealna do wykonania.

...czy tata byłby w stanie to zrobić? Złamałby mi serce, pozwalając, żeby ciała moich sojuszników pozostały na Arenie? Stać go na to?

Mój wzrok zastyga na liczbie trzynaście, która odlicza ostatnie minuty, nim przyjdzie nam zakontraktować sojusz. Patrzę na to, i nie dowierzam, że Prezydent Snow zdecydował się na taki akt... litości, łaski, faktycznego uhonorowania sojuszu między dystryktami a Kapitolem? Czemu powiedzieli nam o tym dopiero teraz? Możliwe przecież, że Igrzyska rozegrałyby się zupełnie inaczej, gdyby dekret wyszedł na starcie i...

...no tak, możliwe, że sojusz byłby ogromny. Na to jedno chyba nie mogli sobie pozwolić. Myślę jednak o tym, kto przetrwał i to sprawia, że cała ta sytuacja wygląda mi naprawdę ciekawie. Zostali prawie sami Zawodowcy, do tego dwójka dzieciaków z najbardziej zapomnianych Dystryktów. Co to znaczy? Czy jako Zawodowcy powinniśmy zawrzeć sojusz z chłopakiem z Dwunastki, aby pokazać, że Panem naprawdę jest jednością?

...a jesteśmy nią? — podpowiada mi nagły, nieproszony głos w głowie. Drapię się po karku z zafrasowaniem, a potem obracam się przodem do moich kolegów. Obiecali, że spakują nasze rzeczy. Tracimy czas na siedzeniu w zimnicy.

— Poważnie, chłopcy? — parskam.

Wciskam ręce do kieszeni kurtki. Zaciskam w dłoniach nóż, czego w sumie nie bardzo rozumiem, kiedy jestem świadkiem tego, jak moi sojusznicy zażywają kąpieli w śniegu. Chociaż wygląda to poważnie, kiedy Lamar dociska Leo do ziemi, tak moment, kiedy wyciera mu twarz zimnym puchem sprawia, że parskam śmiechem. Leo jest jednak mniej do radości, bo ta mała rozrywka pokazała, że... to nie takie trudne, żeby znokautować kapitolińskie lwiątko.

Pocieszam się stwierdzeniem, że po prostu Leo nie ma powodów do prezentowania na Lamarze swojego pokazu siła, a swoje asy trzyma na później, głęboko w rękawie. Kojarzę z Akademii, że gówniarz był najlepszy w swoim roczniku, mimo tego, że pobierał nauki w różnych miejscach. Przypominam sobie również coś ważnego. Nie jest taki bezkonkurencyjny. Już raz go prawie utopiłam...

...a koty przecież nie lubią pływać.

To teraz najmniej istotne. Liczy się to, że Leo jest najmłodszym Zawodowcem. Choćby się napiął jak żyłka na czole Arcady'ego przed zabiegami upiększającymi, nie zmieni to faktu, że pod względem fizycznym — mentalnym, to raczej oczywiste — Leo wciąż brakuje trochę do dorosłej osoby. Lamar kończy osiemnastkę za miesiąc, ale Hero, podobnie jak i ja, miał pecha i nie zdążył skończyć dziewiętnastki przed Dożynkami. Bądź, co bądź — trzy lata różnicy to sporo. Sama widzę w Leo dzieciaka, a co dopiero miałby to robić Hero.

Dlaczego nie wzięłam tego wcześniej pod uwagę?

— Zejdź z niego — polecam Lamarowi. — Połamiesz go...

— ...masz rację — kpi chłopak. Wciera ostatni raz garść śniegu w twarz chłopaka, nim wstaje z jego pleców i otrzepuje demonstracyjnie dłoń o dłoń. Gdy wymija mnie, wracając do swojego zajęcia, mruga do mnie zaczepnie. — To dzidzia — śmieje się. — Dobrze, że znalazł sobie nianię...

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz