ROZDZIAŁ 52

58 8 0
                                    

•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |

— Gały mi wylecą, o pani, ale ty jesteś piękna!

Komplement padający z ust Navisa sprawia, że trochę się zawstydzam, a może dzieje się to bardziej z tego powodu, że chłopak lustruje mnie zachwyconym wzrokiem jak artysta podziwiający ukończone arcydzieło. To całkiem miłe uczucie. Taka odskocznia od tego, co przeżywałam przez ostatnie dni.

Nie zaprzeczę, żebym i sama nie czuła się ładnie, mając na sobie białą, delikatną sukienkę. Nie ma żadnych niepotrzebnych ozdóbek, a mimo to naprawdę mnie urzeka. Kojarzy mi się ona trochę ze strojem, który Kitty Plinth miała na sobie podczas Parady, ale to pewnie tylko moje wrażenie. Jestem świadoma, że trochę mi odbija. Mam za sobą nieprzespaną noc, od rana prawie niczego nie jadłam, a obecność wśród ludzi wydaje się wyzwaniem.

Na szczęście mój jasny makijaż ukrywa skutecznie te wszystkie niedoskonałości spowodowane zmęczeniem. Wyglądam jak normalna nastolatka. Nie mam na twarzy ciemnych, przytłaczających barw, ani złotych płatków. Po prostu widzę siebie. I tego chyba mi brakowało.

Przesuwam dłonią po swoich prostych włosach. Nie bardzo umiałam wytłumaczyć, co się nagle zmieniło, że nie chcę zakręcać kosmyków. Navisa było trudno przekonać do zmiany mojego wizerunku, ale Cinna miał decydujący głos. Nim zostawił mnie samą z młodszym kolegą, Cinna uznał, że trochę nowości i świeżości zostanie przyjęte z wielkim entuzjazmem. Cieszę się, że chociaż on nie zadaje za wielu pytań, rozważa moje prośby i nie próbuje przekonywać do swoich racji. To wiele dla mnie znaczy.

Navis skacze wokół mnie jak nakręcony, kiedy splata dwa maleńkie warkoczyki i związuje je prawie na kształt korony. Dekoruje je złotymi płatkami. To liście lauru. Gdy wieniec spoczywa ostatecznie na mojej głowie, uznaję, że teraz naprawdę można dostrzec we mnie tryumfatorkę.

Buty mogę wybrać sama. Nadal boli mnie noga, więc decyduję się na baleriny. Navis uznaje, że wyglądam jak płatek śniegu, a ja stwierdzam w duszy, że gościa pogięło. Mogę być nawet huraganem, ale niech śnieg wybije sobie z głowy.

Przy wyjściu z garderoby czekają na mnie cztery osoby. Moi rodzice, a także Cinna i Arcady. Ten drugi ociera chusteczką łzy wzruszenia, kiedy tylko napotyka mnie w swoim polu widzeniu, a potem rozkłada ramiona, gotowy, żeby czule mnie przytulić. Pozwalam na to, chociaż Navis psioczy pod nosem, że będzie musiał poprawiać moją fryzurę. Gdyby nie nazywał Arcady'ego swoim idolem, najpewniej przyznałby to głośno, tymczasem oświadcza, że musi zająć miejsce na widowni. Ucieka zza kulis.

— Tylko na nią spójrzcie! — odzywa się Arcady. — Moja duma!

Ściska mnie mocno, aż brakuje mi tchu. Wylał na siebie tyle perfum, że zaraz będę pachnieć jak pomarańcza, za którą Arcady chyba się dzisiaj przebrał. Oprócz garnituru i okularów, nawet włosy upudrował oranżowym proszkiem.

Mężczyzna kładzie ręce na moich ramionach, odsuwając mnie od siebie. Uśmiecham się szeroko. Moja mina rzednie jednak, gdy rodzice także dołączają do pochwał. Strasznie się silą, żeby ich słowa uznania nie brzmiały sztywno. Po poranku, który przeżyłam w milczeniu i gapieniu się w okno, nie bardzo wiedzą, jak podejść do tematu.

Jedyny Cinna zachowuje się normalnie, bo i sam Arcady zaczyna przesadzać z ilością wzruszonych łez. Mężczyzna uśmiecha się sympatycznie, stojąc nieco z boku. Wszystkie nasze spojrzenia lądują na scenie. Studio ciemnieje, a charakterystyczna melodia wieczornego show Caesara Flickermana wymusza w ludziach gorący aplauz. Żołądek skręca mi się w supeł. Patrzę na Arcady'ego, trochę zestresowana, a on zniża wyłącznie brodę i unosi zachęcająco brew.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz