ROZDZIAŁ 24

99 12 31
                                    

twitter:
#TSOLpl

•— 🂱 —•
| DUSTIN ASA |

Czuję się jak śmieć.

Po pierwsze — żeby przeżyć do rana czas z Cardew, musiałem przekonać ją, żebyśmy zahaczyli najpierw o bar. Walcząc więc z pulsującym mózgiem, obrzydzeniem do samego siebie i do niej, myślę, co mi do łba strzeliło, żeby tak łatwo odpuścić. Naprawdę chodzi wyłącznie o moją rodzinę? Czy to możliwe, że spędzam z nią drugą noc, żeby powiedziała mi, co czeka Aylę na Arenie? Dla kogo ja to, kurwa, robię? Raczej nie dla siebie.

Gdy wgapiam się tępo w białą podłogę, aż zbiera mi się na ryczenie. Dobrze więc, że oczy mam zaczerwienione od kaca, bo przynajmniej Cardew nie czerpie satysfakcji z tego, jaką złapała nade mną władzę. Pewnie byłaby dumna, bo udało jej się sprawić, że zaczynam wierzyć, że moja obecność tutaj jest tylko moją winą. Przecież dała mi wybór. Moja rodzina i Leo, Ayla albo zwyczajnie — ja.

Więc się zgodziłem. Ona ma czyste ręce. Wiedziałem, na co się piszę. Wszystko, co złe, to moja wina. Wystawiłem siebie dobrowolnie na rynek w dniu, gdy wylosowano mnie na Igrzyska. Zero przymusu.

Co za gówno. Nie mogę w to wierzyć. Nie wmówi mi, że tego chcę. Odblokuje transfer i zrobię wszystko, żeby więcej na nią nie wpaść.

Nachodzi mnie nagle chęć ucieczki przed zmiechami, choć tym razem są one mniej oczywiste. Pod garniturami i drogimi kreacjami skrywają się potwory, które zatruwają swoje ofiary ostrożnie, ciesząc się ich cierpieniem. Nie mogą nas zabić, bo cała zabawa zwyczajnie się skończy.

Zaciskam palce na krawędzi materaca, kiedy próbuję zebrać się w sobie. W tle leci początek relacji z drugiego dnia na Arenie. Wszyscy przeżyli noc. Aż im przez moment zazdroszczę. Nie powinienem mieszać edetany z alkoholami, bo skutki picia odczuwam podwójnie i mam głupie marzenia.

Nagle mam ochotę znaleźć się na Arenie.

Moje mięśnie i głowa niemal krzyczą o sen, dlatego pozbawiony wszelkich sił, opadam z powrotem na łóżko. Patrzę się tępo w okno, ale oprócz zaciągniętych rolet, niczego więcej nie widzę. Wzdrygam się, gdy czuję, jak kobieta obok przesuwa po moim ramieniu chłodnymi palcami. Sposób, w jaki to robi, jest tak dziwny, aż próbuję go zrozumieć — gest wybrzmiewa tak naturalnie, jakby Viliana spędziła ze mną znaczenie więcej czasu niż tydzień nękania.

— Minęły dwa lata, a mnie nadal interesuje, w którym momencie odkryłeś, jak działają Lunatycy — odzywa się. Nie chce mi się rozmawiać. Przesuwam się bliżej krawędzi, byle mnie więcej nie dotykała.

— Bo Cherry nie zamykała mordy — mamroczę. Cardew parska. Nie lubiła jej. — Im częściej krzyczała, tym częściej pojawiali się Lunatycy. Gdy byliśmy sami z Riverem i zaatakował nas jeden z nich, mnie ominął, bo siedziałem cicho, a niego ugryzł, bo zaczął mnie wołać — opowiadam niechętnie. — Lepiej nie lekceważyć milczących.

— Dlatego chciałam cię poznać — oświadcza. — Drobiazgowo.

— Wystarczyło wysłać oficjalne zaproszenie — mruczę pod nosem. — Po ludzku. Wszystko wyglądałoby inaczej.

— Do czego zmierzasz?

Do tego, że nie wyobrażałbym sobie właśnie, jak ci wbijam topór w potylicę.

Wzruszam obojętnie ramieniem. Zachowuję dla siebie tę wizję. Nie podzielę się swoją myślą, bo jestem na dobrej drodze do odblokowania transferu. Cardew nie domaga się odpowiedzi. Najwyraźniej odpowiada jej, że siedzę cicho, a nie pluję się o swoją wolność. Teraz zazdroszczę Lunatykom, że mieli w zębach jad.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz