ROZDZIAŁ 10

124 18 52
                                    

•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |


Gdy zjeżdżamy wraz z Leo windą na trening, trzymam się porad Dustina. Chociaż ręce świerzbią mnie, żeby zacisnąć je ponownie na gardle mojego konkurenta, zachowuję opanowanie. Powtarzam słowa mojego mentora, a kiedy w głowie słyszę jego opanowany głos, pomaga mi to nieco się uspokoić. Nim się rozdzieliliśmy, Dustin zasugerował, żebym potrenowała walkę na dystans, pod którą, rzecz jasna, skrył słowo: obserwacja. Mam nadzieję, że sobie poradzę i będziemy mieli wieczorem dużo wniosków do porównania.

Na salę wchodzę bez słowa. Leo depcze mi po ogonie. Nie odzywamy się do siebie. Jesteśmy jednymi z pierwszych obecnych. Przy stanowisku łuczniczym zauważam Victorię i Hero. Przepychają się. Czy to jakiś rodzaj zaczepek rodzinnych, czy zwyczajnie mają między sobą poważny konflikt?

Najmłodsi trybuci ulokowali się w kolejce do ścianki wspinaczkowej. Wolą nie wpadać pod nogi starszych uczestników Igrzysk. Rozglądam się dyskretnie za trzema konkretnymi twarzami. Chłopcy z Czwórki i Dwunastki nie przyszli, ale dostrzegam Summer. Dziewczyna przegląda topory.

— Nie idziesz do Victorii i Hero? — pyta za moimi plecami Leo. Nie odwracam się. Poruszam się radośniej. — Och. Łapię — parska. — Każdy ma swój własny ogród różany.

Mniej więcej.

Tyle, że mój ogród różany jest pusty. Nie planuję wchodzić z butami w czyjąś wizję. Posadzę sobie własne krzewy. To będzie mój sojusz. W każdym znaczeniu tego stwierdzenia.

Przybieram na ustach przyjazny uśmiech, gdy podchodzę lekkim krokiem do Summer. Kładę przelotnie rękę na jej ramieniu, witając się z dziewczyną. Trochę się przestraszyła, ale kiedy widzi moją twarz, przybiera spokojniejszą minę. Summer poprawia zwinięte w kitka ciemnobrązowe włosy, po czym zniża wzrok i odsuwa się od toporów.

— Nie ćwiczysz? — zagaduję ją. Wzrusza od niechcenia ramieniem. — Dlaczego? Nie używałaś w Siódemce toporów?

— Używałam — przyznaje nieśmiało. Spogląda smętnie na broń. — Ale nie do zabijania ludzi.

— Wyobraź sobie, że przeciwnicy to pnie — radzę jej obojętnie. Chwytam po najmniejszy z toporów. Podsuwam go pod nos znajomej, kierując trzonek w jej stronę. — Będzie prościej.

— Nie jestem pewna, czy chcę, żeby to było łatwe — wyznaje. Widać, że zna się na narzędziach. Oczy Summer świecą się, gdy przygląda się nowiutkim, bardzo ostrym krawędziom.

— Ale do domu chciałabyś wrócić, no nie? — podpuszczam ją lekko.

Poruszam zachęcająco bronią. Ciekawe, co bardziej przekonuję tę dziewczynę do zmiany zdania? Mój przyjacielski uśmiech, a może fakt, że wyraźnie daję jej do zrozumienia, że jeśli nie zamierza polować, ktoś upoluje ją?

Ruchem dłoni wskazuję Summer stanowisko, gdzie znajdują się tarcze do rzutów. Popędzam ją nieco, gdy kłamię, że sama również chciałabym potrenować, ale przecież zajęła tor przede mną, więc ma pierwszeństwo. Summer przystaje przed białą linią. Bierze głęboki wdech. Celuje w środek tarczy. Broń przelatuje obok.

Nie zniechęcam się. Podaję trybutce drugi topór.

— Trzymasz za wysoko łokcie. Opuść je. Złapiesz wtedy lepszy pęd — instruuję ją. Dotykam czubkiem buta jej własnego. — Wysuń nogę. Odchyl się — dodaję. Stawiam krok za siebie. Uśmiecham się lekko. — Próbuj teraz.

Summer nie wydaje się pewna tego, czy podoła. Mimo to podejmuje się następnej próby. Trzymając się moich porad, wypuszcza topór z rąk. Po moich ustach przesuwa się grymas zadowolenia. Gardło Summer opuszcza nerwowy chichot.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz