•— 🂱 —•
| DUSTIN ASA |
Gdzieś stuka. Nie wiem, czy to w mojej głowie, czy w sąsiedztwie, ale coś głośno wali. Gdy turlam się na łóżku na drugi, mniej zbolały bok, dociera do mnie, że to pukanie rozlega się u moich drzwi. Nie chce mi się wstawać. Normalnie uznałbym, że komuś zaraz się znudzi. Tymczasem hałas nie ustaje. Ktoś się niecierpliwi. Pozwalam sobie wierzyć, że to najpewniej Arcady Meris wpada do mnie z odwiedzinami. Jeśli mu nie otworzę, wejdzie oknem. Szkoda, żeby spadł. Ma już swoje lata.
Zwlekam się więc z wyra. Wszystko mnie boli, jakbym przeżył gorszą noc, niż w rzeczywistości. Godzina drzemki, zamiast więc pomóc, doprowadziła mnie do skraju wykończenia nerwowego.
Nim docieram do schodów, przecieram twarz dłońmi, wgapiony w lustro na korytarzu. Gdyby moje odbicie było obrazem, nosiłoby tytuł: NĘDZA I ROZPACZ. Ewentualnie: BYWA.
Na parterze potykam się o karton z prezentami od moich fanów z Kapitolu. Stoi tutaj, odkąd wróciłem z Tournée. Więcej nagród nie dostałem, bo najpewniej takowe utknęły gdzieś na linii stolica—mój dom, abym przypadkiem nie poczuł się zbyt kochany.
Poprawiam kaptur na głowie, ukrywając pod nim tę nieuczesaną sodomę, której nie chce mi się ogarnąć. Styliści zrobią to za mnie. Na to liczę. O ile, w ogóle, mam jeszcze stylistów. A jeśli nie, Arcady pewnie sam weźmie sprawy w swoje ręce.
Pukanie nie ustaje. Krzyczę, że już idę. To także niczego nie zmienia. Osoba po drugiej stronie nawet mnie nie słyszy. Biorę głęboki wdech, gdy otwieram drzwi. Dławię się również wciąganym powietrzem, zipiąc:
— Ty? U mnie?
Ojciec nie czeka na specjalne zaproszenie. Ładuje się do środka. Nawet nie udaje mi się go zatrzymać. Wyglądam jeszcze na zewnątrz, sprawdzając, czy w okolicy nie kręci żadne szemrane towarzystwo, a potem zamykam za nim drzwi. Stresuję się. Nie wiem, czego się spodziewać. Nigdy mnie nie odwiedził.
Przystaję na progu salonu. Kade rozgląda się po pomieszczeniu. Analizuje cały ten wytworzony przeze mnie syf, ale nie ma czelność go skomentować. Najbardziej wzruszają go znajdujące się na podłodze poduszki i koce. Trudno mu powstrzymać wścibskość.
— Śpisz tutaj? — zaczyna rozmowę. — Na podłodze?
— Czasami — przyznaję. Opieram się ramieniem o ścianę. — Plecy mnie potrafią tak rypać, że nie idzie inaczej.
— To uraz po Igrzyskach? — podpytuje ostrożnie. Patrzy na mnie dziwnie zatroskany. Co to za nagłe zainteresowanie? — Nie przypominam sobie, żebyś wcześniej na to narzekał — przyznaje. To nawet uprzejme z jego strony, że pamięta takie rzeczy. Kiwam powoli głową, odpierając:
— Trochę mnie tam uszkodzili.
Kaden nie podważa tego. Nie twierdzi, że przesadzam. Dobrze pamięta, jak wyglądałem, gdy wróciłem z Areny. Zdaniem Dakoty odwiedził mnie w szpitalu, żeby zobaczyć, czy w ogóle przetrwałem pierwszą noc po Wielkim Finale. Do dzisiaj trudno mi uwierzyć w tę historię. Pewnie skłamała, bo nie chciała, żebym dobił się kompletnie. To taka fajna babka.
Pytam Kade'a, czy przyszedł na długo. Moja nadęta mina sugeruje, że czekam na odpowiedź przeczącą. Wewnątrz czuję inaczej. Mam w sobie jednak za wiele żalu i rozczarowania, żeby przyznać to głośno. Splatam więc ramiona przed sobą, licząc, że ojciec nie zauważy tej głupiej potrzeby w moich oczach. Nie mogę znieść tego, co się z nami porobiło. Ale to wcale nie miałoby miejsca. Gdyby tylko trzymał mnie przy sobie do samego końca, byłoby inaczej.
CZYTASZ
THE SONG OF LUNATICS | THG [1]
Science Fiction❝STRZEŻ SIĘ MILCZĄCYCH.❞ Po spektakularnym zwycięstwie Siedemdziesiątych Pierwszych Igrzysk Głodowych Dustin Asa, w otoczce niepewności, traumy i niewyobrażalnych wymagań, wraca do Kapitolu, aby mentorować swoim następcom. W wyniku nieoczekiwa...