twitter:
#TSOLpl•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |— Zrób coś!
Powinnam? Muszę? Takie są zasady? Nie, skądże. Najlepszą opcją byłoby odsunięcie się na bezpieczną odległość i udawanie, że wcale nie widzę, z jaką zaciętością rzeczny zmiech zatapia zębiska w rękawie kurtki Lamara. Rozsądek podpowiada mi jednak — to nie pora, żeby się go pozbyć. Unoszę więc prędko ramię, wbijając ostrze noża w łysy tułów pół—żaby, pół—ryby.
Zmiech odrywa się od Lamara. Chłopak przeczołguje się po śniegu, dopóki nie opada na grunt blisko mnie. Zwierzak szamoce się w boleściach. Jego skóra przybiera intensywniejszy odcień. Od patrzenia na emitujące z niego światło bolą mnie gałki. Kładę dłoń na ramieniu Lamara i chwytam go za łokieć, żeby ocenić wyrządzone szkody. Materiał ubrania przesiąknął krwią. Lamar zaciska zęby. Nie daje po sobie poznać, żeby coś go bolało, choć na śniegu także dostrzegam czerwone kropelki krwi.
— Cholera — syczę. — Ale cię użarło.
— Nie zgadłbym!
Wyrywa swoją rękę tak gwałtownie, aż nieco mnie tym ruchem straszy. Chłopak ogląda swoje przedramię. Dech grzęźnie mi w gardle, kiedy zauważam, że stado małych, ale groźnych stworów rusza w naszym kierunku.
— Wstawaj — polecam prędko. Ciągnę Lamara wymownie za ubranie. — Musimy obudzić resztę i wejść na Róg, zanim te małe oblechy wbiegną do obozowiska — katastrofizuję. Chłopak wznosi gwałtownie wzrok. Pod palcami czuję wyraźnie, jak mięśnie Lamara napinają się w strachu. — Powoli. Nie hałasuj. Nie mają oczu, więc nas słuchają...
No tak.
To nabiera trochę sensu. Przypominam sobie, co Dustin mówił o Lunatykach. Reagowali na szmery. Uspokajali się w ciszy. Muszę czegoś spróbować.
— ...albo nie — zmieniam zdanie. — Po prostu siedź cicho.
Wstaję powoli. Uważam, aby śnieg pod moimi stopami nie skrzypiał za głośno. Wrzeszczący zmiech w końcu padł, ale jego koledzy krążą wokół wyrwy w lodzie. Poruszają aktywnie noskami. Próbują złapać trop. Tylko czyj? Lamara czy zmiecha? Co mogło zwabić je najpierw? Piosenki Lamara czy pisk zwierzaka? Przyszły po niego czy po nas?
— On się bał. Ten zmiech. Dlatego był agresywny — dzielę się cicho swoim przemyśleniem. — A oni po niego przyszli, żeby mu pomóc — spoglądam w kierunku węszącego stadka, a później na martwego już, gasnącego stwora. — Daj mi swoje rękawiczki. Złapałeś ich ziomka. Mogą ciebie źle kojarzyć...
...czuję się jak głupia, kiedy to opowiadam. Kto normalny uwierzyłby w takie rzeczy? Ja wierzę, bo tacie zdarzyło się opowiadać mi, co nowego i fajnego wymyślili Vickersowie. Kiedyś nawet, za pozwoleniem samego Prezydenta, zabrał mnie na wspólne oglądanie nowych gatunków. Dla Lamara to komedia. Mało śmieszna, wręcz abstrakcyjna. Nie uwierzy mi, że w Kapitolu są w stanie pracować tak skutecznie nad modyfikacją genową, aby nadawać zmiechom ludzkich cech. Czy Kapitol jest w stanie zapanować nad matką naturą?
— Co chcesz zrobić? — Lamar przegrywa z ciekawością. W gardle mi zasycha, gdy stado podnosi gwałtownie pyski. Wykonują dziwną sekwencję pomruków, a potem ruszają w naszym kierunku.
Nie odpowiadam. Zdejmuję kurtkę, która zdążyła przesiąknąć moim zapachem, a potem narzucam ją na Lamara. Wyrywam mu z rąk ściągnięte rękawiczki. Ustawiam się tak, aby mieć stado po swojej lewej, gdy to pędzi na mojego kolegę. Gwiżdżę głośno, ściągając na siebie uwagę, nim rzucam pomiędzy nie rękawiczką. Nosy mają wybitnie czułe, bo kiedy rzecz upada na ziemię, zmiechy zmieniają kierunek i poruszają się po trasie lotu.
CZYTASZ
THE SONG OF LUNATICS | THG [1]
Ficção Científica❝STRZEŻ SIĘ MILCZĄCYCH.❞ Po spektakularnym zwycięstwie Siedemdziesiątych Pierwszych Igrzysk Głodowych Dustin Asa, w otoczce niepewności, traumy i niewyobrażalnych wymagań, wraca do Kapitolu, aby mentorować swoim następcom. W wyniku nieoczekiwa...