A2

4K 130 333
                                    

Słowa: 16615 

Nigdy nie potrafił długo spać w środkach lokomocji, stąd też błogi stan snu nie trwał zbyt długo. Ból zaczął do niego wracać wraz z pierwszymi promykami świadomości przebijającymi się do jego umysłu. Stęknął cicho na nieprzyjemne kłucie niemal w całej głowie, przykładając dłonie do swoich skroni. Czemu on musiał się w to wpakować? Nowy dzień nawet się nie zaczął, a on już miał go dość. Chciał zasnąć i obudzić się, gdy jego ciało będzie w pełni zdolne do funkcjonowania, a po siniakach nie zostanie śladu. Wziął głębszy wdech, a jego nozdrza wypełnił zapach tych samych perfum, które towarzyszyły mu podczas zaśnięcia. Miały one silny zapach, ale był on bardzo przyjemny. Kojarzył się Felixowi z zapachem świeżego, chłodnego powietrza o poranku. Przyjemnie drażniący zmysł węchu, pozostawiający po sobie uczucie odświeżenia w płucach i nosie. Felix mógłby przysiąc, że wyczuwalna jest w nich nutka leśnego powietrza. Ponownie zaciągnął się zapachem i miał wrażenie, jakby przeniósł się na łąkę znajdującą się pośrodku sosnowego boru. Był chłodny jesienny poranek, a ziemia była wciąż wilgotna od deszczu, który padał poprzedniej nocy. Zapach był tak błogi i kojący, że Lee nie myśląc wiele i nawet nie otwierając oczu, otworzył usta.

— Ładnie pachniesz — wychrypiał leniwie, jego oczy wciąż pozostały zamknięte.

— Dzięki — odezwał się Han, uśmiechając się pod nosem i zerknął krótko w lusterko.

— Nie ty, twoje perfumy śmierdzą — pokręcił lekko głową Felix, ponownie zaciągając się zapachem. Był obolały i nie myślał o niczym innym niż tabletki przeciwbólowe i łóżko, ale był w stanie jakkolwiek kojarzyć fakty. To zdecydowanie nie były perfumy Hana. Jego perfumy były według Lee duszące i zbyt piżmowe. Chwila, skoro to nie były perfumy Hana, to czyje?

— Mówiłeś, że ci się podobają — prychną Jisung, opierając się łokciem o drzwi.

— Kłamałem — zaśmiał się cicho Felix, otwierając powoli oczy. Chciał od razu je zmrużyć, żeby dać im się przyzwyczaić do światła, jednak jedyne co zastał to mrok, rozgoniony delikatnie przez światła samochodu oświetlające pokonywaną drogę.

— W takim razie dziękuję — odezwał się drugi głos i Felix o mało nie dostał zawału. Podniósł się gwałtownie do siadu, jednak spowodowało to zablokowanie okalającego jego ciała pasa. Konsekwencją było silne szarpnięcie i odrzucenie jego tułowia z powrotem na tylne siedzenia. Jęknął cicho, zaciskając powieki.

— Nie wierć się, Yongbok — Han pokręcił głową, skręcając w poboczną drogę. Trochę bawiło go to, że Felix bał się Hyunjina, ale nie mógł go za to winić. Gdyby nie znał go tyle lat, sam bałby się na niego nawet spojrzeć. Facet miał posturę i biła od niego przytłaczająca aura.

— Yongbok? Myślałem, że ma na imię Felix — mężczyzna siedzący na fotelu pasażera uniósł brew, spoglądając w lusterko na Lee, leżącego na tylnych siedzeniach. Był pyskaty i w ciągu ich krótkiej wymiany zdań zdążył go znieważyć co najmniej dwa razy, ale nie mógł nic poradzić na to, że mu współczuł. Niewinny blondyn wplątał się w świat, z którym nie chciał mieć do czynienia, a przywitanie na tej ścieżce nie było zbyt miłe. Sam nie pamiętał kiedy ostatni raz był w takim stanie, ale z jego pamięci nie uleciało to, jak bardzo chciał przestać czuć cokolwiek, gdy jego ciało było tak poturbowane, jak ciało blondyna.

— Ma, ale Yongbok to jego koreańskie imię, więc jak mnie denerwuje to go nim nazywam — wzruszył ramionami Jisung, podjeżdżając pod masywną bramę i otworzył okno, przykładając palec do czytnika linii papilarnych.

— Czyli nie jesteś z Korei? — Zapytał Hwang, wciąż patrząc na odbicie Lee w lusterku. Blondyn był niski i drobnej budowy, jak on miał przetrwać w tym świecie? Szczególnie z tak niewyparzoną gębą. Hana czeka dużo pracy.

✒ FREEZE [Hyunlix]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz