5

789 64 2
                                    

Harry rozejrzał się po ministerialnym parterze i nie mógł nie odnieść wrażenia, że budynek, a nawet sami jego ludzie wydają mu się inni. Jego magia wciąż szalała, więc Hermiona towarzyszyła mu u boku, z różdżką w pogotowiu. Nie czuł się tak bezbronny od czasów, gdy pojmali ich Śmierciożercy i zabrali do dworu Malfoyów. Draco uratował im wtedy życie, a Lucjusz tylko potwierdził jak bardzo cennym nabytkiem dla Zakonu był, gdy umożliwił im ucieczkę z własnych lochów. Jak Voldemort ich później ukarał, przemilczano. Harry jednak podejrzewał, że utrzymanie go przy życiu kosztowało Zakon o wiele za dużo.

Nigdy nie lubił czuć się ciężarem i chociaż wmawiano mu, iż nie ma na to wpływu i jest najważniejszym elementem wojny - nie wierzył. Nie ufał słowom Dumbledore'a, McGonagall, a potem nawet Snape'a dopóki nie stanął twarzą w twarz z potworem, który naznaczył go na całe życie.

I wygrał.

Wtedy bał się mniej niż teraz.
Hermiona ściskała jego rękę. Zdecydowali, że rozmowa w Ministerstwie będzie najodpowiedniejsza. Jego wizyta prywatna u Lucjusza przyciągnęłaby o wiele za dużą uwagę i szybko skojarzono by jego nominację na członka Wizengamotu z Malfoyem.

- Nie denerwuj się - wyszeptała Hermiona, gdy wjeżdżali windą na ostatnie piętro.

W żołądku czuł dziwny ucisk i gdyby poranne mdłości mu nie przeszły, zacząłby się bać, że zwymiotuje. To jednak były po prostu nerwy.

- Wejść z tobą? - spytała, chociaż ewidentnie nie miała na to ochoty.

Sam wolał przeprowadzić tę rozmowę w cztery oczy. Nie potrafił jej zresztą zaplanować i nie miał pojęcia jakie wizje przyszłości miał Lucjusz. Miał już jednego syna, jednego dziedzica. Z drugiej jednak strony nigdy nie mogli ujawnić istnienia jego dziecka. Ich dziecka.

- To takie popaprane - szepnął.

Nie wiedział jak mówi się drugiemu mężczyźnie, że będzie się miało z nim dziecko. I nie chciał się dowiedzieć. Może gdyby to on był tym, który pieprzył, a nie był pieprzonym, to Lucjusz teraz byłby w tej sytuacji.
Hermiona ścisnęła jego rękę uspokajająco.

- Oddychaj - powiedziała spokojnie i zaczęła sama robić głębsze wdechy i wydechy.

Podążył za nią, aż pociemniało mu przed oczami.

- Cholera. To nie działa - mruknął i po prostu przetarł nagle spocone czoło.

Korytarz przed nimi był pusty. Równe rzędy drzwi po obu stronach były opisane nazwiskami członków Wizengamotu. Zgodnie z tym, co mówiła Hermiona każdy członek czarodziejskiego społeczeństwa mógł spotkać się z wybranym przedstawicielem Rady, aby zaproponować projekt lub po prostu porozmawiać o problemach trapiących jego najbliższy sąsiedzki krąg. Wizengamot miał nieść pomoc i otwierać się na ludzi, a przynajmniej do tego dążyła Amelia.

Lucjusz jako nieliczny przestrzegał swoich godzin i faktycznie przebywał w gabinecie czekając na petentów.
Harry zamarł z ręką zaciśniętą w pięść, zanim zapukał. Ciche proszę na pewno należało do kobiety i znaleźli się z Hermioną w niewielkim, ale przyzwoicie urządzonym pokoju sekretarki.

- Pan Malfoy jest w tej chwili wolny - obwieściła im kobieta. - Życzą sobie państwo porozmawiać z nim? - spytała uprzejmie.

- Proszę zaanonsować Harry'ego Pottera - powiedział w końcu.

Hermiona zresztą już się rozsiadała na jednej z kanap i nagle zaczął żałować, że w ogóle ją kłopotał. Ciąża nie przeszkadzała jej, ale widział, że stopy kobiety zaczynają się robić nieprzyjemnie opuchnięte.

Powinności - LucarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz