2

1.2K 65 13
                                    

Poranek to jeden z najgorszych momentów dnia. Szczególnie, gdy budzisz się w jednej z sypialni obecnej Minister Magii w totalnym nieładzie i kacu, którego nie powstydziłby się Hagrid po wypadzie do goblińskiego pubu na północy Irlandii. Nie ma wtedy nic gorszego, niż słońce wpadające przez niezasłonięte kotary i kaleczące twój mózg, siekając go na bardzo drobne kawałeczki, z których Snape zapewne zrobiłby z przyjemnością eliksir, gdyby wierzył, że Gryfoni posiadają tę szczególną tkankę nieuszkodzoną.
Harry też zaczął w to wątpić, gdy otworzył oczy i wydarzenia z dnia wczorajszego uderzyły w niego z siłą rozpędzonego hipogryfa. Obok niego na łóżku nie było już nikogo, ale specyficzne zagłębienie było dowodem, że nie spał sam. Zresztą wciąż czuł na ustach pocałunki mężczyzny, a jego tyłek był nieprzyjemnie rozciągnięty. Pusta butelka po whiskey leżała wciąż na dywanie koło jego ubrań.
Schował twarz w dłoniach, jakby chciał odciąć się od tego wszystkiego, ale musiał przestać się oszukiwać. Przypomniał sobie słowa Hermiony, która próbowała mu wmówić, że wszystkie momenty, gdy potknął się w życiu, można przekuć na jego korzyść. Związek z Ginny według niej nauczył go, że szkolne emocje powinny zostać w murach Hogwartu i faktycznie sprawdziło się to wcześniej, gdy spotkał się z Draco Malfoyem na pogrzebie jego matki.

Co miał jednak zrobić teraz? Ciekaw był jak Hermiona obróci nagie fakty tak, by stanęły w pozytywnym świetle?

Cichy charakterystyczny dźwięk obwieścił mu przybycie skrzata, nim odjął dłonie od twarzy. Zaczerwienił się na samą myśl o tym, jak musi wyglądać w oczach stworzenia, ale elf drżał tak samo jak dnia poprzedniego.

- Ppańska rróżdżka, sssir – wyjąkał, podając przedmiot Harry'emu.

- Dziękuję – odparł cicho Potter. – Musiałem ją zgubić...

Stworzonko zaprzeczyło szybko nagłym ruchem dłoni.

- Ppani kkazała oodebrać – wyjaśnił skrzat. – Śśniadania nna sstole – dodał i nim Harry zdążył ponownie otworzyć usta, zniknął.

Harry jęknął i nie wiedział bardziej czy z powodu nadchodzącego posiłku, gdzie będzie musiał bardzo przepraszać, czy z bólu głowy, który doprowadzał go do szaleństwa. Miał zbyt mało czasu, by przemyśleć cokolwiek, więc zdając się na swój nieomylny instynkt dotarł do łazienki, gdzie zmył z siebie ślady wczorajszej nocy. Tempus wskazywał podłą godzinę ósmą, więc nie sądził, by przespał więcej niż trzy – cztery godziny. Ubrał się w zmięty smoking i przeklinając pod nosem na wszystko, co mijał, skierował się do jadalni.

Bywał u Amelii kilkukrotnie w czasie wojny. Przez pewien czas znajdowała się w jej rezydencji nawet kwatera główna, więc znał dokładnie rozkład pomieszczeń. Jednak jego wiedza nie ograniczała się tylko do tego. Po godzinach rozmów, które przeprowadzili w przeszłości, czarownica ugruntowała sobie wizerunek bezkompromisowej względem wszelkich wygłupów, począwszy na niestosownych żartach, poprzez latanie nocami na miotłach, a skończywszy na alkoholu.

Harry nie sądził, by cokolwiek w tej mierze zmieniło się po zakończeniu wojny, więc z pełnym rezygnacji westchnieniem wszedł do pomieszczenia.

- Dzień dobry – przywitał się cicho, starając się nie patrzeć na Lucjusza.

Usta Amelii zacisnęły się w idealną linię, gdy skinęła mu głową. Malfoy siedział wyprostowany po jej prawej stronie i gryzł w milczeniu tost. Szara koszula wyglądała na zaskakująco świeżą.

Harry usiadł przy przygotowanym nakryciu, naprzeciwko Lucjusza i wbił wzrok w talerz, czując się jak idiota. Miał ochotę wstać i powiedzieć To jego wina, wskazując na Malfoya, ale musiałby wtedy na niego spojrzeć, a nie był jeszcze gotów, więc znosił pełne niezadowolenia milczenie Amelii.

Powinności - LucarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz