miniaturka: "Co przyniosą fale"

803 36 9
                                    

Zawsze bałam się latać samolotem. Nie lubiłam też całego procesu przechodzenia przez kontrolę osobistą, nadawania bagażu i niewygodnych siedzeń na pokładzie. Niestety, kiedy jesteś wicedyrektorką Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i każą ci gdzieś lecieć, lecisz. Nawet jeśli w głębi duszy wiesz, że nie będzie to międzynarodowy kongres, a zwykła popijawa, organizowana za pieniądze podatników.

– Masz wszystko? – Fred jest taki kochany, kiedy się martwi. Z pokoju dziecięcego dobiegały odgłosy zegara-zabawki małej Emmy. – Paszport?

– Tak. Zdaje mi się, że tak – powiedziałam i jeszcze raz zerknęłam, czy wszystko jest na swoim miejscu. – Na lodówce zostawiłam ci...

– Ściągę – dokończył za mnie i położył dłonie na moich ramionach. – Damy sobie radę, nie martw się.

Uśmiechnęłam się do niego wtedy i uśmiechnęłam się ponownie, już w samolocie, na wspomnienie tej chwili.

Poczułam jak moje siedzenie zadrgało niespokojnie. Złapałam się kurczowo podłokietników. Do mojego prawego ucha dobiegła głośna salwa śmiechu.

– Pani Weasley, nie wiedziałem, że boi się pani latać!

Zabini siedział tuż obok mnie i zajadał się orzeszkami ziemnymi za prawie trzy funty. (Mówiłam już, że lotniskowe ceny również mnie irytują?) Pasy miał rozpięte, jakby kompletnie nie przejmował się ostrzeżeniem o strefie turbulencji, w której się znajdowaliśmy. Nie musiałam brać go ze sobą. Fred nawet był zdziwiony tą decyzją, bo często marudziłam, że Blaise działa mi na nerwy. Nie mogłam jednak zaprzeczyć, że mężczyzna wykonywał swoją pracę naprawdę sumiennie. Należało mu się to. Jak nie od życia, to przynajmniej ode mnie.

Kilka osób z sąsiednich siedzeń spojrzało na nas z wyrzutem. Mimo że to nie ja zakłóciłam ciszę (o ile ciszą można nazwać nieustanne burczenie samolotu), uśmiechnęłam się do nich przepraszająco. Po chwili, kapitan oznajmił, że będziemy przystępować do lądowania. Odetchnęłam z ulgą.

Nie wiem czy to przez strach czy zmęczenie, a może połączenie tych obu, ale nie pamiętam nic od tamtego komunikatu do momentu, kiedy usiadłam z Zabinim w autokarze, który miał nas zabrać do hotelu. Ten ostatni etap podróży trwał niecałą godzinę.

Mimo że hotel widziałam jeszcze przed przyjazdem, na zdjęciach, to co zobaczyłam naprawdę mnie zachwyciło. Autokar zatrzymał się tuż przed piękną fontanną, otoczoną tropikalnymi roślinami. Kiedy wysiadłam, podmuch gorącego powietrza nagle uderzył mnie w twarz i pożałowałam, że nie ubrałam lżejszych ubrań. Wachlując się niezdarnie ręką, obeszłam autokar, by odebrać swój bagaż z luku. Ku mojemu zaskoczeniu, moja walizka stała już na ziemi. Zabini pociągnął za metalową rączkę tak, by się otworzyła.

– Mogę ci to wziąć, jeśli chcesz – powiedział z uśmiechem i poprawił swój kremowy kapelusz.

– Dziękuję.

Chciałbym powiedzieć, że tego typu zachowania należały do rzadkości, ale skłamałabym. Zabini, mimo że był moim asystentem, a nie osobistym sekretarzem (lub jak niektórzy to określają „tym od kawy"), często oddawał mi takie drobne przysługi. Jeszcze nie wiedziałam czy to kwestia tego, że mnie polubił, czy raczej liczył na szybką podwyżkę.

Zarówno frontowa fasada hotelu jak i przestronny hol były utrzymane w stylu andaluzyjskim. Na białych, ozdobnych łukach było widać arabskie wpływy, typowe dla tego regionu. Nasza dwudziestoosobowa grupa szybko udała się do stanowiska recepcji. Trzy młode Hiszpanki przywitały nas ciepło. Stanęłam w kolejce do szatynki z krótkimi, falowanymi włosami. Wyglądała na bardziej przyjazną, a przede wszystkim szybszą w wykonywaniu swojej pracy. Blaise ustawił się natomiast do blondynki z niewielkim, ciemnym odrostem. Uśmiechnął się do mnie, nieco jakby zadziornie. Wywróciłam oczami. Po chwili zauważyłam, że Blaise był przy ladzie szybciej niż ja, mimo że na początku w kolejce byłam trzecia, a on siódmy. Zmarszczyłam nos. Stary, gryfoński duch rywalizacji odzywał się we mnie nawet w takich chwilach.

Her DracoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz