Rozdział 1: ona i on

417 16 25
                                    

Westchnąłem z dezaprobatą. Wpatrywałem się jeszcze chwilę w wyświetlacz telefonu, póki ten się nie wyłączył, pochłaniając literki tego krótkiego smsa. Za to teraz widziałem swoją ponurą twarz w odbiciu ekranu. Schowałem telefon do kieszeni i wyjrzałem za okno.

Warszawę powoli tulił już wieczór, a czerwono-złote promienie słońca odbijały się w wysokich, szklanych wieżowcach. Pałac Kultury na ich tle wyglądał naprawdę dostojnie. Elegancko. Miasto było zatłoczone, nawet teraz, gdy powoli miało kłaść się spać. Zmęczeni ludzie wracali do domów, dzieci błagały o jeszcze kilka minut pobytu na dworze. Ulice i ścieżki w parkach zapełnili rowerzyści i biegacze. Miasto żyło, to pewne, próbując dorównać innymi, europejskim stolicom.

To co jednak przykuwało moją uwagę to zieleń tego miasta. Owszem, było największe, najbardziej zaludnione, ku niebu pięły się coraz to nowsze i wyższe wieżowce. Jednak nie brakowało tu drzew i parków. Tak, to było moje pierwsze spostrzeżenie. Ulice były wypełnione drzewami, w których cieniu można było się kryć w razie cieplejszych dni. Żałowałem, że nie przyjechałem wcześniej, na początku lata, bo teraz jesień pozostawiała swój ślad na co poniektórych drzewach. Z drugiej strony - nie mogłem doczekać się zimy. Cieszyłem się, że w końcu mogłem znaleźć się w innym miejscu i uciec od piekła. Jedyne co mi pozostało to roztrzaskana na drobne elementy dusza.

Na zewnątrz panowały ciepłe dni września. Opuściłem autobus na Dworcu Zachodnim i odebrałem swoją torbę. Była ciężka, bo zapakowałem do niej wszystko co mogłem, ale nie narzekałem na brak siły. Poza tym, torba na kółkach to cud techniki.

— Oliwier! — usłyszałem i uniosłem wzrok. Dotrzymał obietnicy. — Hej, Oliwier!

— Cześć — odpowiedziałem płynnym polskim. Jednak wcale tak dużo nie zapomniałem. Ku mnie szedł Aleksander. Mój znajomy z Internetu, który mieszkał w Warszawie. Lubiłem utrzymywać z nim kontakt, zwłaszcza, że dobrze się z nim grało w gry internetowe. Niestety teraz mogłem o nich zapomnieć na jakiś czas.

— Wow, jesteś naprawdę wysoki! — przyznał, podając mi dłoń. Uścisnąłem ją. Była chłodna. — A to jest Szymon — przedstawił drobnego chłopaka, którego z początku nie zauważyłem. Również i z nim się przywitałem.

— Ten Szymon? — chciałem się upewnić.

— Tak jest! Ten Szymon — pokiwał głową z dumą i popatrzył z czułością na swojego chłopaka.

Widziałem to od razu, ich silne uczucie. Odkąd pamiętam, Aleks zawsze pisał o Szymonie w samych superlatywach. Nie musiałem ich wcale znać, aby widzieć ich charaktery. Aleksa, oczywiście, znałem ciut lepiej, bo wiele pisaliśmy ze sobą. Był trochę roztrzepany, ale pomocny. Z kolei Szymon nie mógł taki być, bo w jakiś sposób ogarniał swojego chłopaka. To było widoczne na pierwszy rzut oka.

— Miło cię poznać — powiedział.

— Wzajemnie — odparłem. — To jak? Zaprowadzicie mnie?

— Jasne, po to tu jesteśmy! — Aleksander ochoczo pokiwał głową. — Moja ciocia odetchnęła z ulgą, gdy powiedziałem, że znalazłem dla niej lokatora! Uwierz mi, szukała i szukała, ale zawsze coś jej nie pasowało. Także wiesz, poręczyłem za ciebie, tak jakby, więc nie szalej.

— Nie mam zamiaru — zapewniłem ponuro. Przeszliśmy tunelem na drugą stronę ulicy, skąd odjeżdżały autobusy w kierunku centrum. — Nie będzie problemów z mieszkaniem?

— Nie — pokręcił głową. — Tak długo jak nie rozpalisz w nim ogniska...

Nie odpowiedziałem. Prowadzili mnie spokojnym krokiem, ale Szymon starał się iść koło Aleksandra, aby nie musieć koło mnie. Widziałem to - bał się mnie.

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz