Dwie minuty później byłem już w szatni. Przykładałem czoło do zimnej butelki wody. Obok mnie, w ciszy, siedziała Malwina i Marcel. Oddychałem już spokojniej, ale dalej czułem jak w moim ciele buzują emocje. Przenikały do krwi i docierały do każdego krańca organizmu.
— Oliwier — zaczęła spokojnie Malwina. — Co się dzieje? Powiesz nam?
Milczałem.
— Mauri go denerwuje, to jasne — ocenił Marcel. — Gra nieczysto.
— Grałem kiedyś podobnie do niego... — wtrąciłem.
Oboje zamilkli. Mój głos brzmiał dziwnie.
— W Finlandii... — Rzuciłem butelkę na podłogę. Poturlała się pod ławkę, a ja przyłożyłem dłonie do czoła. — Dużo się wydarzyło. I w sumie całkiem szybko. I potem to się skumulowało i... — Zamknąłem usta. Poczułem ciepłą dłoń Malwiny na moim ramieniu.
— Oliwier. Co takiego wydarzyło się w Helsinkach?
— To naprawdę długa historia.
— Mamy czas.
— Mamy mecz.
— Są ważniejsze sprawy niż mecz — zapewnił Marcel. — Ktoś inny wejdzie za nas na boisko.
Milczałem jeszcze chwilę. W końcu otworzyłem usta, bo ciężar w okolicach klatki piersiowej był już nie do wytrzymania. Chciałem to wszystko wypluć.
— Zawsze musiałem być na zawołanie rodziców. Pewnie już wiecie... Mój ojciec jest kompozytorem muzyki klasycznej. Bogatym i sławnym, bardzo konserwatywnym człowiekiem. W domu miałem praktycznie musztrę jeżeli chodzi o wychowanie. Musiałem nauczyć się zachowywać przy stole, rozmawiać ze starszymi, grać na pianinie. Zawsze musiałem być ubrany elegancko i... Znosiłem to wszystko, jaki miałem wybór? Moi rodzice kładli silny nacisk na to co powiedzą inni. Mój starszy brat dalej jest ich marionetką. Jak tylko udał się na studia, był zaręczony, pracował, robił to co mu kazano. Pewnego razu, gdy znowu byliśmy na jakimś bankiecie, włóczyłem się po tym wielkim domu i dotarło do mnie, że... nigdzie nie ma dla mnie miejsca. I właściwie mógłbym zniknąć, a nikt tego by nie zauważył! Otoczony przez tyle kosztowności, samemu nie czułem się wiele wart. Nie w oczach mojej rodziny i ich znajomych.
Zamknąłem oczy. Obraz mamy i taty pojawił się przede mną. Ich zimne oczy, poważne twarze.
— Mniej więcej po tym czasie zacząłem się buntować. Sprzeciwiać. Nie chciałem być nic niewart. A wszystko, nawet mój kolor włosów, nawet moje nazwisko mówiło mi, że jestem szary. Pospolity. Nienawidziłem tego.
Nabrałem powietrza.
— W okolicach szkoły średniej zapisałem się do szkolnej drużyny koszykarskiej. Chciałem spróbować czegoś nowego, czegoś czego moi rodzice nie pochwalali. Prawdopodobnie widzieli w tym sporcie zabawę i uciechę dla pospolitych, nie dla takich... wybitnych jednostek jak my! Miałem się uczyć grać na pianinie, skończyć szkołę muzyczną, później zostać muzykiem, kompozytorem... Lubię muzykę, ale nie chciałem tego. Nie wiedziałem czego chcę. A oni już to wiedzieli.
Odchrząknąłem. Marcel sięgnął po butelkę, którą upuściłem. Otworzył mi ją i podał. Upiłem kilka łyków.
— W liceum zacząłem też imprezować. Dużo. Nie wracałem do domu. Zacząłem się naprawdę buntować. Chciałem wszystkiego co nowe, a nie wszystko co oklepane i wyuczone. Chciałem żyć. I to był mój sposób. Zrobiłem sobie nawet kolczyki. Och... — Pokręciłem głową do moich wspomnień. — Ojciec prawie wyrwał mi je z uszu. W każdym razie, widząc jak wygląda „miłość" w wykonaniu moich rodziców, nie chciałem się z nikim wiązać. Miałem dziewczynę, ale to nie było nic poważnego. Potem ją rzuciłem, byłem jakiś czas z inną. Chociaż nigdy tego nie nazywałem związkami.
CZYTASZ
Ósmy cud
Teen FictionBohaterem jest młody delikwent Oliwier, który stracił wiarę w miłość do koszykówki, ale również do relacji. Po rodzinnej kłótni przeprowadza się z Helsinek do Warszawy, gdzie poznaje członków drużyny koszykarskiej oraz niezwykle atrakcyjnego Francuz...