Rozdział 6: nocleg

135 11 12
                                    

Trawiłem się od środka, gdy wyjadłem już wszystkie zapasy jedzenia, tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego. Byłem w tak paskudnym stanie, że nie mogłem jechać na ustalone spotkanie integracyjne pod miastem. Po prostu nie było mnie stać na taką imprezę, aby kupić jedzenie, alkohol i jechać się bawić. Miałem poważniejsze sprawy na głowie.

Przede wszystkim brak jakiegokolwiek współlokatora. Dałem nawet kilka ogłoszeń w Internecie (korzystając z kafejek internetowych, bo w domu nie posiadałem jeszcze neta), ale póki co nie było odzewu. Wychodziło na to, że nikt nie chciał mieszkać w starej i zrujnowanej kamienicy. Raz przez okno widziałem jak chłopak w ostatniej chwili się rozmyślił i zawrócił, a był umówiony na oglądanie mieszkania. Przestraszyła go popołudniowa kłótnia moich sąsiadów.

Właśnie — moi sąsiedzi! Ci z drugiego piętra kłócili się codziennie, a dzięki nim poznałem naprawdę bogaty zasób polskich przekleństw. O niektórych nawet nie słyszałem w moim języku. W każdym razie, raczyli mnie swoimi krzykami, a ja miałem wtedy ochotę iść i ich zabić, ale niestety to było karalne. No i facet wyglądał na alkoholika, nie chciałem mu podpadać.

Z kolei sąsiad w mieszkaniu numer dziesięć, zaraz obok mojego, właściwie nie wychodził na zewnątrz. Widziałem go tylko raz, gdy wracałem z zakupów. Przyglądał mi się przez uchylone drzwi, a jego oko błysnęło, mieszając w sobie ciekawość i przerażenie. Spojrzałem wtedy na niego ze złością, bo nie lubiłem jak ktoś się tak zachowywał. Facet jedynie pisnął, a potem krzyknął: „bolszewicy wrócili!" i zniknął za drzwiami. I tak oto widziałem go po raz ostatni, chociaż słyszałem jak krąży po swoim pokoju, mamrocząc coś do siebie nerwowo.

Natomiast sąsiadka z pierwszego piętra mieszkała tu samotnie ze swoją kilkuletnią córką. Była bardzo miłą kobietą, która sama przyszła do mnie, aby mnie powitać w kamienicy. Zaproponowałem jej wtedy kawę, a jej córeczka bawiła się na podłodze trochę zniszczoną lalką, ale miała wiele frajdy. No i przyglądała się mi co jakiś czas. Było mi wstyd, że mogłem zaproponować jedynie napój, bo w lodówce miałem tylko dwie parówki i keczup. Jednak pani Magda się na mnie nie pogniewała. Po prostu chciała mnie poznać.

Opowiedziała mi o kamienicy, o niektórych sąsiadach, a zrobiła to tak zgrabnie, że wcale to nie przypominało plotek. Co najwyżej zapoznanie się z instrukcją obsługi poszczególnych lokatorów.

No i była jeszcze starsza pani na parterze, która musiała mieszkać samotnie, bo jej mąż zmarł całkiem niedawno. Często wyglądała przez okno, dbała o liche kwiatki na dziedzińcu i zawsze się promiennie uśmiechała na mój widok, mimo że zamienialiśmy ze sobą jedynie zwroty grzecznościowe.

Podsumowując - moja kamienica była całkiem znośna.

Jednak to nie zmieniało faktu, że dalej potrzebowałem współlokatora, a gdy zajrzałem do swojego portfela, przełknąłem ślinę. Pięć dych i dwadzieścia siedem groszy. Nie było opcji, abym znalazł pracę jeszcze w tym miesiącu, a więc ostatnich pięć dni września musiałem wyżyć na jakichś ochłapach. Dobrze, że zupki chińskie są tanie, a wątpliwej jakości czajnik jednak działał.

Wyszedłem z domu, obrzuciłem nienawistnym spojrzeniem robotników, którzy dalej kopali pod kamienicą, ale dalej nic się nie zmieniło. Co oni robili? Pięciu się opierało o łopaty, a szósty kopał. No i ta koparka, która blokuje pół ulicy. Jeżeli do października to nie zniknie, chyba ich skopię.

Obliczyłem szybko w głowie moje koszty i wydatki, a potem doszedłem do wniosku, że lepiej zrobię jak do centrum dojdę na piechotę, a nie będę marnował kasę na bilet. Otworzyłem paczkę herbatników i ruszyłem w kierunku Dworca Centralnego. Przeceniłem jednak swoje możliwości, bo po ponad godzinnym marszu, musiałem usiąść pod jednym z drzew koło pałacu kultury. Kręciło mi się w głowie i chyba widziałem białe plamki przed oczami. Muszę coś zjeść...

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz