Rozdział 34: szczęście

113 8 5
                                    

Dopiero tego wieczora odkryłem, że Malwina świetnie tańczy. Chociaż daleko było naszej dwójce do profesjonalistów, to jednak z dumą uznałem, że podbiłem razem z nią jeden z klubowych podestów. Jaskrawe barwy oświetlały nasze spocone ciała. Kolory docierały do nas z płytek, którymi wyłożony był parkiet. Zmieniały się co jakiś czas, zalewając nas jasnym błękitem, krwistą czerwienią lub oślepiającą bielą.

Malwina odrzuciła włosy do tyłu, prawie zahaczając nimi o mnie. Niczym różowa fala, przecięły powietrze i zatrzymały się na jej plecach. Przejechała dłońmi po twarzy, piersiach i brzuchu, docierając do ud. Wygięła się przy tym bardzo dwuznacznie, prawie nieprzyzwoicie.

W odpowiedzi przysunąłem się do niej, pozwalając moim biodrom poruszać się w bardzo wulgarny sposób, zdradzając tym samym moje bardzo prymitywne instynkty. Podniesione ręce wyglądały jak poza boksera gotowego do ataku.

Uśmiechnęła się, obracając się do mnie bokiem. Uniosła ramię, zasłaniając za nim swoje usta. Jej oczy błyszczały od świateł i alkoholu.

Uniosłem dłonie, wybijając nimi rytm i obróciłem się wokół własnej osi. Moje ciało chodziło dokładnie tak jak chciał tego bit. Nie pozwalałem sobie na to, aby zatrzymać się nawet na sekundę. W moich żyłach płynęło już kilka drinków o podejrzanych, niemieckich nazwach. Z każdym kolejnym coraz mniej mnie obchodził skład, a liczyła się dobra zabawa.

Przejechałem dłonią po moich warkoczach i zakręciłem głową tak, że uderzyły mnie w policzek. Malwina obróciła się w miejscu i uniosła dłoń, którą później utopiła we własnych włosach, rozrzucając je na wszystkie strony. Roztrzepała je i kręciła głową, pozwalając się hipnotyzować muzyce.

Zbliżaliśmy się do siebie, skupiając na sobie spojrzenia innych. Doskonale wiedziałem, że nie mogłem z Malwiną tańczyć tak jak z innymi dziewczynami, ale to nie hamowało nas przed dobrą zabawą. Zaczęliśmy klaskać nad głowami wraz z dźwiękami piosenki.

Zwolniliśmy tylko na chwilę, gdy na siebie wpadliśmy i zanosiliśmy się śmiechem przez kilkanaście sekund. A potem znów uderzyły nas klubowe pragnienia. Chęć relaksu, szaleństwa. Dzień, który się skończył i ten, który miał nadejść — nie istniały. Liczyło się to, że nasze ciała pragnęły zabawy. Nasze ciała chciały tańczyć, pozwolić uwieść się rytmom, choćby do białego rana.

Alkohol. Więcej alkoholu. Jeszcze trochę i zapomnę o wszystkim i o każdym. Potrzebowałem jeszcze trochę, ale Malwina nie pozwoliła mi zejść z podestu. Nie chciała bawić się sama, podczas gdy tylu chłopaków patrzyło na nią jak na świetną ofiarę. Jej ciało łkało o uwagę, a doskonale wiedziałem, że przez najbliższy czas tego nie zazna. Rozumiałem jej ból, bo sam byłem w podobnej sytuacji.

 A więc tańczyła. Oblana potem, upita drinkami, uwodzona muzyką. Nie przestawała, a ja razem z nią. Nie chciałem przestać. Nie teraz.

Moje pijane spojrzenie padło w stronę baru, gdzie przy fluorescencyjnych lampach siedziała ciemnoskóra dziewczyna, bawiąca się słomką od drinka. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, wywołując kilka iskier. Ona nie bawiła się dobrze. Chyba czuła się zapomniana i pominięta, z kimkolwiek tu przyszła.

Jej czekoladowa skóra wabiła mój wzrok raz za razem. Była naprawdę ładna. Zastanawiałem się czy może smakować tak dobrze jak wygląda... Ile to lat minęło odkąd ostatnio całowałem się z dziewczyną?

Alkohol. Więcej. Musiałem go zdobyć więcej.

Malwina przysunęła się bliżej mnie. Zarzuciła mi rękę na ramię. Pokręciła ostrzegawczo głową.

Już wiedziała. Już mnie znała. Czytała w moich myślach.

Odsunęła się, wracając do zabawy. Odbiegłem wzrokiem od czekoladowej dziewczyny, ale wtedy przypomniało mi się jak pierwszy raz paliłem marihuanę. Nieźle się wtedy otumaniłem, śmiejąc się ze wszystkiego co znalazłem w salonie znajomego, bo tam właśnie odpaliliśmy pierwszego jointa. Nawet nie wiem skąd wziął trawkę, ale nie bardzo mnie to obchodziło.

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz