Rozdział 28: pewien chłopiec

73 5 1
                                    

— Jesteś wcześnie — usłyszałem. Wykonałem rzut do kosza i dopiero potem obróciłem się na pięcie. Malwina zbliżyła się do mnie i przejechała wzrokiem po wszystkich piłkach, które leżały dookoła kosza. — Ćwiczysz?

— Nudziłem się — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Wcześnie rano obudził mnie Marcel, który zbierał się, aby odrobinę pobiegać, a ponieważ nie mogłem zasnąć, ubrałem się i zszedłem na halę. — A ty co tu robisz? Trening mamy dopiero po śniadaniu...

— Myślałam, że nikogo tutaj nie będzie — odpowiedziała. — Chciałam trochę pomyśleć.

— I nie mogłaś w pokoju?

Spojrzała na mnie ponuro. Zreflektowałem się i podbiłem piłkę do góry. Złapałem ją, a następnie wysunąłem w stronę dziewczyny. Bez słowa ją zgarnęła i stanęła pod koszem. Stanęła koślawo i rzuciła. Wycelowała w obręcz i nie trafiła.

— Bardzo źle rzucasz — oceniłem. Malwina sięgnęła po kolejną. — Hej, mała, coś się dzieje?

— Nie — odpowiedziała. Kolejny rzut był równie nieudany. Prychnąłem głośno i stanąłem za nią, gdy przymierzała się do następnego. — Co robisz?

— Musisz wycelować — warknąłem. — Piłka sama nie trafi do kosza. Użyj do tego swojego nadgarstka. Jak celownik...

Malwina rzuciła jeszcze raz, ale nawet z moją pomocą nie zdobyła punktów. Opuściła dłonie i pokręciła głową. Wyglądała na naprawdę zmęczoną i zamyśloną. Miałem ochotę złamać jedną ze swoich zasad, aby nie zagłębiać się w problemy drugiej osoby, póki sama nie zacznie.

Dziewczyna sięgnęła po piłkę, ale potem zatrzymała ją jedynie na wysokości uda. Trzymała ją zamyślona, a po chwili drgnęła.

— Przeszkadzam ci w treningu — powiedziała, podając mi piłkę. Złapałem ją zręcznie. — Będę już szła. Zaraz śniadanie.

— Mała — zawołałem za nią, gdy była przy wyjściu. Obejrzała się przez ramię. — Nie smutaj.

Malwina uśmiechnęła się delikatnie i mrugnęła do mnie. Po chwili drzwi do hali trzasnęły głośno.

***

Podałem piłkę do Marcela. Złapał ją i rzucił zza linii trzech punktów, trafiając w sam środek obręczy. Otarł twarz frotką i skinął głową ku mnie. Czym prędzej wróciliśmy na naszą połowę, bo Filip właśnie rozpoczął atak.

Mariusz zablokował go, ale nie na długo. Filip przeszedł dalej, rzucając piłkę do Dawida. Razem z Marcelem syknęliśmy.

Dawid był chyba najtrudniejszym graczem do zatrzymania. We dwójkę rzuciliśmy się na niego, wierząc, że przerwiemy jego atak. Marcel zablokował Dawida, ale to go nie powstrzymało. Dawid podskoczył i wykonał rzut, którego Marcel nie mógł dosięgnąć. Za to wystarczyło, by Maksymilian wyciągnął dłoń, aby zagranie się nie udało. Odetchnąłem.

Zgarnąłem piłkę i rozegrałem spod kosza. Podałem do Mariusza.

Kątem oka dostrzegłem Malwinę. Była na trybunach, przechadzając się między ławkami. Dzięki temu mogła dostrzec naszą grę z różnych punktów, oceniając ją i zapisując postępy. Dzisiaj skupiała się na rzutach. Odhaczała każde pudło i każdy kosz.

Bruno także nie grał, obserwując nas z ławki wraz z trenerem. Był dzisiaj niepokojąco milczący, w przeciwieństwie do trenera.

— Oliwier, kiedy podajesz piłkę, biegniesz dalej! — krzyknął. — Wtedy mijasz przeciwnika i można ci podać!

Nie lubiłem dostawać publicznej reprymendy. Kiwnąłem głową i grałem dalej, nie patrząc nawet na ławkę. Ale polecenie wykonałem. Dlatego teraz Mariusz mógł mi podać, a ja pognałem pod kosz. Wyminąłem Norberta, chociaż wcale nie było to łatwe.

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz