Rozdział 17: mroźny powiew przeszłości

153 11 13
                                    

— Co wy dzisiaj wszyscy tacy rozochoceni? — zapytała Malwina, zbliżając się do mnie i szturchając mnie w ramię. Spojrzałem na nią, ocierając spocone czoło.

— Nie rozumiem...

To było kłamstwo, bo doskonale widziałem to, co się działo dziś na boisku. Podczas naszego kolejnego treningu, ostatniego przed następnymi meczami eliminacyjnymi, na parkiecie dochodziło do dziwnych zjawisk.

Nie miałem pojęcia co się działo wtedy w niedzielę, gdy Malwina poszła spotkać się z Dawidem i Filipem, ale wychodziło na to, że ominęło mnie coś bardzo, ale to bardzo ważnego.

Powyższa dwójka, która normalnie jedynie ze sobą grała, zaczęła ze sobą spędzać więcej czasu, nawet poza grą. Zauważyłem, że wcześniej unikali siadania obok siebie na ławce, ale teraz, odpoczywali w jednym miejscu, śmiejąc się i żartując.

Jeżeli zaś chodziło o Nataniela — sunął. Nie chodził. Sunął. Jego twarz nie wskazywała na wielką ekstazę, ale zachowanie było kompletnie inne. Nawet mimo tego, już zanikającego, siniaka na policzku, wyglądał na poruszonego. Grał tak dobrze, jak nigdy. Innymi słowy — kopiowanie go stało się niemożliwe.

Nawet Malwina wyglądała na wzruszoną i na pewno nie był to efekt nocnych działań z Gerardem. Swoją drogą, nawet nie wiedziałem co robią, gdy Gerard u nas nocował, bo z ich pokoju nie dochodził żaden dźwięk. A więc uznałem, że po prostu spędzają ze sobą czas albo Gerard jest naprawdę kiepski w łóżku. Nie tego się spodziewałem po Przewodniczącym.

Jednak nie wnikałem w to co robi Malwina, ponieważ i ona nie wnikała w moje życie. Odpuściła sprawę mojego taty i moich nocnych zniknięć.

— Nawet ty jesteś taki wesoły — zauważyła Malwina, przysuwając się jeszcze bliżej. — Uśmiechasz się.

— Ja? Uśmiechać się? Co najwyżej z pogardą...

Prawda jednak było ciut inna. Naprawdę miałem powód do uśmiechu. Moja niedziela, też była całkiem ciekawa...

***

Ktoś łomotał w moje drzwi, a ja w pośpiechu zakładałem spodnie, próbując przebiec przez salon i nie przewrócić się o buty. Miałem nadzieję, że to nie był mój sąsiad, który znów chciał się upewnić, czy to aby na pewno bolszewicy tutaj mieszkają. Jak często powtarzał zza drzwi — „czerwoni to prawie jak kameleony".

— Już, już! — krzyczałem. — Perkele... — warknąłem pod nosem, zapinając pasek i poprawiając t-shirt.

Dotarłem do przedpokoju, otwierając drzwi. Widok, który tam zastałem, prawie mnie odrzucił z powrotem do salonu. O framugę opierał się Gaspar, uśmiechając się szeroko. Ale na widok mojej twarzy, zrzedła mu mina. Trochę mnie to poirytowało.

— Jest Malwina? — zapytał, zaglądając ponad moje ramię.

— Nie...

— Hm? Szkoda... — zastanowił się chwilę. — W takim razie, ty ze mną pójdziesz.

— Co? Gdzie?

— To pilne, Oliwier — zagrzmiał. — Proszę cię o małą przysługę, abyś ze mną poszedł.

— Ale...

— Ubieraj się. Chyba, że chcesz, abym wszedł do środka — zrobił krok do przodu, ale zagrodziłem mu drogę.

— Dobra, dobra! Daj mi chwilę, tylko się ubiorę... Ale wieczór mam zajęty!

— Nie ma sprawy. To nie zajmie dużo czasu — uśmiechnął się pogodnie. Wyczuwałem kłopoty, ale nie chciałem spierać się z Gasparem.

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz