Rozdział 31: EuroBask

79 4 4
                                    

— Kosz! — ryknąłem, unosząc pięść w powietrze. Marcel wyhamował zaraz obok mnie, oddychając ciężko.

— Cholera... — burknął, ocierając czoło frotką.

— No co jest, Bielski? Nie nadążasz? — Uśmiechnąłem się do niego. Podbiłem stopą piłkę i złapałem w dłonie.

— Prowadzisz tylko dwoma punktami — zauważył, wracając na środek boiska. Przejął moje podanie i sam odbił piłkę kilka razy o rozgrzaną, pomarańczową nawierzchnię boiska. — To dla mnie żadne wyzwanie — dodał i podskoczył. Zakląłem głośno, gdy piłka przeleciała nade mną i trafiła wprost do obręczy, ocierając się o siatkę.

Spojrzałem ze zdenerwowaniem na Marcela, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej i zarzucił ręce za kark.

Końcówka marca i początek kwietnia były ciepłe, dlatego wykorzystaliśmy okazję, aby spędzić odrobinę czasu na zewnątrz. Żałowałem, że skończyła się chłodna zima, chociaż w tym roku było mało śniegu. Tęskniłem za zaśnieżoną Finlandią.

Jednak pogoda pozwalała na to, aby wyjść z dusznych sal treningowych i pobyć odrobinę na świeżym powietrzu. Dla mnie już było gorąco i grałem w bezrękawniku. Za to Marcel miał na sobie białą bluzę.

— Te twoje rzuty potrafią być irytujące, gdy gra się przeciw tobie — oznajmiłem, podbiegając do piłki. Zgarnąłem ją z ziemi i zakręciłem na palcu.

— Ale za to jaki to skarb, gdy gra się ze mną! — zauważył. Wymieniliśmy się pozycjami, aby rozegrać dalszą część naszych pojedynków one—on—one. — Poza tym, też nie jest fajnie, gdy kopiujesz innych...! Możesz mieć wszystkie talenty!

Prychnąłem pod nosem.

Graliśmy dalej, przykuwając zaciekawione spojrzenia przechodniów. Spora część mieszkańców Warszawy uznała, że to świetna okazja, aby wyjść na spacer.

— Lepiej graj — poleciłem. — Eurobask za niecały miesiąc, a ty nie w formie. Pijesz za dużo gorącej czekolady.

— Palisz papierosy! — wytknął mi.

— Detale. — Wzruszyłem ramionami.

Godzinę później zrobiliśmy sobie przerwę, schodząc na ławki. Nasze miejsce zajęła grupka dzieciaków z liceum. Wyglądali na żywo zainteresowanych tym sportem. Grali naprawdę nieźle. Zastanawiałem się, czy była to część młodzieży, których dotknęła legenda Siedmiu Cudów? Czy byli tacy jak Błażej? Może ta grupka byłaby dla niego lepsza, niż ci gówniarze z jego szkoły?

Z Błażejem nie widziałem się od sytuacji w szpitalu, ale dalej utrzymywaliśmy kontakt. Coraz rzadszy, ze względu na jego matury, do których się uczył, ale nie potrafiłem zrezygnować ze znajomości z nim.

Podobna sytuacja była z Gasparem. Z nim jednak praktycznie w ogóle nie gadałem. Idąc za radą Malwiny, czekałem, aż sytuacja nieco ucichnie. Widywałem Gaspara na naszych meczach, które kapitan Bruno nam organizował, w ramach przygotowań do EuroBask. Kazał nam myśleć o tych spotkaniach jak o kolejnych play—offach do EuroBask.

Nasza drużyna urosła w siłę. Widziałem to. Naprawdę nie mogłem doczekać się mistrzostw. Wszystko wskazywało na to, że gra będzie ciekawa.

Jednak dla Gaspara chciałem zwyciężyć w tym turnieju. Marzyłem, aby pokazać mu, że jego wysiłek nie poszedł na marne. Tęskniłem za nim jak cholera, ale musiałem czekać. Ten czas wykorzystywałem na myślenie, jak zatrzymać Gaspara w Polsce. Egoistyczne? Może. Ale, kurwa, potrzebowałem chociaż spróbować.

— Znów się zamyśliłeś. — Usłyszałem jakby z oddali. Spojrzałem w bok. Marcel przyglądał się mi swoimi jasnymi oczami. — Ostatnio często odlatujesz. Coś cię gryzie?

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz