Rozdział 8: pierwszy trening

121 11 1
                                    

— Sampo? — powtórzyła Malwina, unosząc sceptycznie brew. Siedziałem na kanapie i głaskałem wtulonego we mnie kota. Mruczał przyjemnie z zamkniętymi oczami. Jego pomruki wibrowały w powietrzu. — Co to, u licha, jest „Sampo"?

— Młynek szczęścia — odpowiedziałem, unosząc brew. — Nigdy o tym nie słyszałaś?

— O młynku szczęścia zwanym Sampo? — spytała, udając, że się zastanawia. — Nie. Wybacz. U nas jedyna legenda o młynku to taki, który jest zatopiony w Bałtyku i nie można zatrzymać jego pracy. Cały czas tworzy sól, a przez to woda w morzu jest słona.

— To głupie — stwierdziłem. — Sampo to młynek, który daje mąkę, sól i złoto z samego powietrza. Dlatego to młynek szczęścia. Kto go miał, miał wszystko.

— I to nie jest głupie? — zapytała, wskazując na kota.

— Nie. Mąka i sól są białe, tak jak jego sierść. A złoto, no cóż, jest złote, jak jego oczy.

— I uważasz, że to odpowiednie imię dla kota? — drążyła.

— Sampo — powiedziałem uparcie. Malwina uniosła bezradnie dłonie w powietrze. — Kot Sampo.

— Niech ci będzie, w końcu to ty go znalazłeś — powiedziała, poddając się. Zerknęła na zegarek i skinęła głową. — Dobra, pora iść. Gotowy na pierwszy trening Nowego Elementaris?

— Nie mam wyboru. Jestem w drużynie — dźwignąłem się z kanapy, a Sampo zeskoczył na podłogę. Posłał mi zdenerwowane spojrzenie, a potem czmychnął do mojego pokoju. Od kilku nocy właśnie tam spał.

— Mało optymistyczne podejście — skarciła mnie, zakładając buty. — Jeżeli się nie przyłożysz, Bruno cię zjedzie za nieposłuszeństwo. Bardzo nie lubi, gdy ktoś go nie słucha.

— Jakiś kompleks?

— Nie wiem. Po prostu jest kapitanem i trzeba go słuchać — powiedziała. — Jest kapitanem nie bez powodu — dodała.

Tak jak się spodziewałem, mieszkanie z Malwiną było bardzo korzystne. Dziewczyna nie tylko potrafiła, ale i lubiła gotować, a to czasami pozwalało mi na najedzenie się czymś smacznym.

Dzień po przygarnięciu Sampo, we dwójkę poszliśmy do sklepu zoologicznego, w którym kupiliśmy wszystkie potrzebne przyrządy do obsługi kota. Zaczynając na karmie, kończąc na kuwecie. Kupiliśmy mu też dziwny domek, na który mógł się wdrapywać. Zapędziliśmy się i kupiliśmy też kilka zabawek, które Sampo obdarzył zaledwie leniwym wzrokiem. Ponadto zamówiliśmy też wizytę u weterynarza.

Nadejście października oznaczało nie tylko początek treningów Nowego Elementaris, ale także rozpoczęcie roku akademickiego. Dotychczas byłem na paru zajęciach i wykładach, oceniając ludzi. Trzymałem się, bez większego uczucia, jakieś paczki znajomych, ale nie potrafiłem spamiętać jeszcze ich imion. W każdym razie - nie narzekałem. Ludzie byli całkiem fajni i towarzyscy. No i fakt, że byłem Finem, robił swoje.

Jeszcze tego samego dnia, gdy wróciłem z pierwszy zajęć, zadzwonił do mnie właściciel klubu, w którym składałem swoje CV. Powiedział, że mnie przyjmie i, że mogę zacząć od przyszłego tygodnia, stawiając się jeszcze w tym na coś w rodzaju „praktyk". No i wymagali ode mnie książeczki z sanepidu, a więc musiałem się zgłosić na badania.

Wychodziło na to, że początek mojego pobytu w Polsce zaczął się całkiem dobrze. Miałem gdzie mieszkać, znalazłem dobrą współlokatorkę, przygarnąłem kota, miałem studia i pracę, a także należałem do, podobno, prestiżowej drużyny koszykarskiej. Tylko wciąż miałem mało pieniędzy.

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz