Rozdział 25: cudy kontra Monarchia

113 8 1
                                    

— AU! — ryknąłem

— Pardonnez-moi! — wypalił Gaspar i zatrzymał się. — Uderzyłem cię...?

— W twarz! — warknąłem i strąciłem go z siebie. Gaspar upadł twarzą na poduszkę. Przyłożyłem szybko dłoń do policzka, który teraz pulsował bólem. — Pojebało cię?!

— Przekręcałem się — odpowiedział Gaspar, siadając. — Sam chciałeś...

— Chciałem zmienić pozycję, nie prosiłem cię, abyś mi wywalił piętą w ryj!

— Przepraszam...

Usiadłem na skraju łóżka i rozmasowałem bolące miejsce. Wyrwać stopą w twarz nie należało do najprzyjemniejszych części naszego spotkania. Gaspar, z odrobiną skrywanej skruchy, usiadł obok mnie, zasłaniając swoje ciało poduszką. Przyglądał mi się przez chwilę, a gdy chciał sprawdzić palcami mój policzek, zdenerwowany odtrąciłem jego dłoń.

— Przynieść ci lód? — zaoferował w końcu.

— Nie trzeba — zamknąłem oczy i zagryzłem zęby, by nie czuć bólu. Po minucie odetchnąłem i spojrzałem na niego, poirytowany. — Masz rozmach, nie ma co...

— Boli cię? — zapytał, ignorując moją złośliwość. W jego szarych oczach dostrzegłem coś na wzór żalu.

— Już nie. Ciesz się, że nie wybiłeś mi zęba. Wtedy ja bym ci wybił wszystkie.

— W takim razie mam szczęście — przyznał, wstając. Sięgnął po swoje bokserki i spodnie. Obserwowałem go, gdy się ubierał. — Przyniosę ci coś zimnego — uparł się, wychodząc z pokoju. Z westchnięciem opadłem na łóżko. Rozmasowałem swoje skronie, czując nieprzyjemny chłód na całym ciele.

Razem z Gasparem wznowiliśmy nasze spotkania, które nabierały na częstotliwości. Nawet sesja i intensywne treningi nie przeszkadzały mi w tym, aby móc sobie poruchać. I prawdę mówiąc — czułem się z tym dobrze.

Sprawa egzaminów przedstawiała się nawet dobrze. Miałem zaliczone trzy z czterech i uważałem, że sesja idzie mi całkiem gładko, mimo że z każdego egzaminu dostałem po trói. Ponieważ kładłem na to lachę, po prostu cieszyłem się, że byłem ze wszystkim do przodu.

Mniejszą lachę kładłem na nową pracę. Pożegnałem się z klubem, dzięki czemu miałem więcej wolnych wieczorów, kosztem poranków i popołudnia, ale skoro Gaspar i tak był wtedy zajęty, jakoś dało się to zgrać.

Dzień po przylocie Gaspara, udałem się na rozmowę kwalifikacyjną do szefa Marcela. W głębi duszy wierzyłem, że zostanie on i moim szefem już wkrótce. Na imię mu było Sebastian i oryginalnie pochodził z Gdańska, ale od czasu do czasu zaglądał do swojej kawiarni w Warszawie. Na ten dzień jednak, przyjechał by odbyć ze mną rozmowę kwalifikacyjną, a także miałem mu zaserwować dobrą kawę.

Musiała mu zasmakować, a ja ogólnie musiałem się spodobać, bo dostałem dwutygodniowy okres próbny (płatny), po którym szef i reszta współpracowników miała mnie ocenić i zadecydować co dalej ze mną zrobić.

Ponieważ Marcel stawał na głowie, abym został przyjęty, a ja naprawdę się starałem, aby dostać tę pracę, nadszedł magiczny dzień podpisania umowy. Tak oto, zostałem czwartym baristą w Spreso. Towarzyszyli mi Marcel, rudowłosa Kaja i nieco cicha, ale przyjazna — blondynka Sonia.

Jako prezent powitalny otrzymałem od tej trójki zielony fartuszek, który był swego rodzaju znakiem jedności między baristami.

— Wyglądasz w nim bardzo dobrze — stwierdziła Sonia, stając dwa metry ode mnie i przyglądając się mi. — Szykownie.

Ósmy cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz