Rozdział 34: Zakrwawione dłonie

181 17 5
                                    

Lucy nie wiedziała, jak ma się zachować w obecnej sytuacji. Została rozwiązana, co przyjęła z nieskrywaną ulgą. Bolało ją całe ciało od siedzenia w jednej pozycji, a na nadgarstkach zdążyły jej się zrobić podłużne rany od sznura. Stała pośrodku rodzeństwa Morales, podczas gdy parę metrów od niej, stał Jake. Przeszywał ją uważnym spojrzeniem stalowych oczu.

- Jesteś cała? – spytał, przerywając cisze panującą w pomieszczeniu. Oczywistym było, że mówił do niej, jednak Lucy nie była w stanie zmusić się do wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Zamiast tego skinęła głową. Na twarzy Jake'a pojawiła się chwilowa ulga. Szybko jednak zniknęła, zastąpiona przez maskę obojętności. Rozejrzał się po pomieszczeniu, które jeszcze niedawno było częścią jego domu. Otaczali go ludzie Moralesów, uzbrojeni po zęby. Uśmiechnął się kpiąco. – Macie tak mało zaufania, czy po prostu tak bardzo się mnie boicie? – Uniósł brwi. – A może to po prostu pokaz siły? I co ci się stało w nos, Mavis?

- Nie ściągnęłam cię tu po to, aby prowadzić z tobą te śmieszne dyskusje, Baxter – warknęła kobieta.

- Ranisz moje uczucia, Mavis – odparł Jake, chowając dłonie za plecy. Wyprostował się i spojrzał po raz kolejny na Lucy. – Wypuście moją siostrę i pozwólcie jej odjechać. Wtedy dostaniecie, czego chcecie.

Mavis parsknęła na te słowa. Spojrzenie pełne rozbawienia spoczęło na Jake'u, który nadal stał niewzruszony jej reakcją.

- Jesteś głupszy, niż myślałam, jeśli serio sądziłeś, że się na to zgodzę.

Jake rozłożył ramiona boki.

- Masz czego chciałaś. Jestem tutaj. Sam i nie uzbrojony, o co już zadbali twoi ludzie – rzucił, zerkając na obserwujących go mężczyzn. – Lucy jest zbędna w naszych dalszych działaniach. A nie oddam wam nic, póki nie upewnię się, że jest bezpieczna – dodał, unosząc wyżej podbródek. – Chyba nie chcesz żeby na światło dzienne wyszło to, co tak długo trzymało was z dala od Filadelfii i ode mnie?

Nastała cisza. Jake nie spuszczał wzroku z Mavis. Nie miał zamiaru odpuścić, ale też nie chciał wyprowadzić Moralesów z równowagi. Próbował grać na czas.

- Wszyscy wyjść – rozkazała nagle fioletowłosa. Jake starał się udawać zaskoczenie jej reakcją. Z trudem przyszło mu stłamszenie uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Mavis Morales była taka przewidywalna. Dziwił się, że tak łatwo dał jej przejąć przewagę w grze, jaką ze sobą prowadzili. Jak mógł dopuścić do tego, aby tak przewidujący gracz zdobył prowadzenie?

Po chwili w pomieszczeniu pozostał tylko on, Lucy i trójka rodzeństwa.

- Rozumiem, że wolisz rozmawiać w bardziej prywatnych warunkach – mruknął Jake.

- Chcę mieć pewność, że masz na pewno to, co trzeba.

Jake nie odpowiedział. Schował dłoń do kieszeni i zaczął powoli ją wyciągać. W tym samym momencie bracia Mavis sięgnęli po broń i skierowali ją w stronę Baxtera. Ten skwitował to uśmiechem, a następnie pomachał przed ich twarzami srebrnym pendrivem. Podrzucił go, a następnie z powrotem złapał w dłoń.

Bracia opuścili pistolety.

- Mam, to co trzeba, droga Mavis – zanucił, patrząc z satysfakcją na rosnącą wściekłość wypisaną na jej twarzy. – I z chęcią go wam oddam, bo naprawdę mi ostatnio ciąży. Jednak dopiero, gdy uwolnicie Lucy – ponowił swój warunek.

Zerknął na zegarek. Wszystko było idealnie wyliczone. Musiał tylko grać na czas.

- Skąd mam mieć pewność, że nie zrobiłeś kopii?

He's psychopath ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz