Rozdział 17: Trup w salonie

3.2K 271 14
                                    

- Możesz mnie puścić? – spytała Lori, gdy Jake nadal mocno trzymał ją przyciśniętą do ściany. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, co spowodowało, że poczuła jeszcze większy niesmak przez całą tę sytuację.

- No nie wiem, złotko. Całkiem przyjemna jest ta pozycja – odparł, nadal się uśmiechając. Lori przewróciła oczami i szarpnęła ramionami, uwalniając się z objęć jasnowłosego. – Widzę, że nic się nie zmieniło.

- Nadal cię nienawidzę.

- Mogłem się tego spodziewać – mruknął, oddalając się od dziewczyny. Schował dłonie w kieszeń jasnych dżinsów i zajrzał do łazienki, gdzie tyłem do niego, opierająca dłonie o zlew, stała Lucy. Zrozumiawszy, że napastnik nie stanowi już zagrożenia, powinna odetchnąć z ulgą, tymczasem wizyta brata wydała jej się jeszcze gorszą opcją. – Nic ci się nie stało, Lucy?

Brunetka zacisnęła dłonie w pięści, nadal opierając je o zlew. Strach, który tak strasznie paraliżował ją jeszcze kilka sekund temu, nagle wyparował. Teraz czuła tylko złość. Okropną złość.

- Wyjdź stąd – nakazała cicho, nadal nie odwracając się w stronę brata. Jake przewrócił zirytowany oczami. – Możesz przy okazji zabrać swoje pieniądze i kamerki.

- Mogłabyś chociaż podziękować...

- Za co? – spytała, odwracając głowę tak aby spojrzeć na brata. Nie była jednak w stanie długo utrzymać z nim kontaktu wzrokowego. Sam jego widok sprawiał, że złe wspomnienia do niej wracały.

- Ocaliłem ci życie. I jej. – Wskazał na Lori, która stała z boku obserwując starcie rodzeństwa. Przez chwilę zastanawiała się, czy by nie czmychnąć póki Baxter był zajęty, jednak wielki goryl stojący w przejściu skutecznie uniemożliwił jej ucieczkę. Mężczyzna obserwował bacznie Lori, jakby był gotów odeprzeć jakikolwiek atak z jej strony. Jakby w ogóle brał pod uwagę, że mogła stanowić zagrożenie, co było zabawne biorąc pod uwagę jego gabaryty.

- A skąd wiedziałeś ze jest zagrożone? Obserwujesz mnie, prześladujesz, nie dajesz mi w spokoju zapomnieć, że łączy nas jakiekolwiek pokrewieństwo!

Jake w sekundę znalazł się przy siostrze, obracając ją do siebie przodem. Trzymał ją za ramiona, wbijając wściekłe spojrzenie w jej twarz.

- Nie mam teraz czasu na twoje histerie. Zabierz najpotrzebniejsze rzeczy i wynosimy się stąd.

Lucy parsknęła na jego słowa i strząsnęła z siebie dłonie starszego brata. Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.

- Jeśli myślisz, że gdziekolwiek z tobą pójdę...

- Nie myślę. Ja to wiem, siostrzyczko, więc proszę cię nie utrudniaj mi i zrób co każe. – Jake uśmiechnął się kpiąco, odsuwając się na parę kroków. – Choć jeśli wolisz to mogę cię tutaj zostawić. Ale zapewniam cię, że takich jak ten gość dzisiaj będzie więcej. I nie zawsze zdążę na czas wpaść i cię uratować.

- Gdyby nie ty, nie potrzebowałabym ratunku.

- Ciężko się z tym faktem spierać.

Zgromiła brata wzrokiem i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Ani śniło jej się aby zrobić to, czego oczekiwał białowłosy.

- Lucy...

- Wolę zginąć, niż gdziekolwiek z tobą iść.

- Niestety twoje życzenie może się wkrótce ziścić – mruknął cicho. Westchnął po chwili, zerkając na swoją siostrę. Nie chciał zaciągać jej siłą nigdzie, jednak nie miał sumienia, aby zostawić ją tutaj samą. I to całkowicie bezbronną.

He's psychopath ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz