🥀~Rozdział 7~🥀

663 34 11
                                    

🥀~Śmiechy~🥀

Perspektywa Maise

  Kiedy wróciłam na lekcje starałam się ignorować wszystkie uwagi, które były kierowane w moją stronę. Na długiej przerwie widziałam jak większość osób zaczęło iść w stronę stołówki, albo do swoich miejsc, ja natomiast czułam się coraz mniej pewnie, żeby przedostać się do swoich szafek musiałam przepychać się przez tłum uczniów, czułam, że nabawiłam się wieku siniaków.

Czekałam najbardziej na upragniony dzwonek, który miał zwiastować koniec zajęć. Byłam naprawdę szczęśliwa. Jednak kiedy tylko wyszłam ze szkoły, czułam na sobie uważny wzrok grupki mojego brata. Starałam się nie patrzeć w ich stronę, ale nie minęło zbyt dużo czasu, jak poczułam silną dłoń na ramieniu.

Skrzywiłam się, po czym spojrzałam na chłopaka, który się uśmiechał szeroko.

— Spokojnie nowicjuszko. Chodź poznasz królów tej szkoły, ciesz się, że mamy dobry humor — uśmiechnął się szyderczo.

Zaczął mnie prowadzić w stronę Masona, chciałam, żeby okazał mi wsparcie, jednak on tylko zaczął kręcić głową.

— Jesteście pewni? — zapytał, a ja czułam narastający strach.

— A czemu nie? Jak każdy nowy, musi przejść inicjacje — powiedział chłopak, który mnie trzymał. Mój przyszywany brat wzruszył ramionami, po czym otworzył drzwi do samochodu.

— Nie, ja muszę... — próbowałam się wyrwać, ale byłam za słaba.

— Nic się nie bój laleczko — zaśmiała się cała grupka.

Wepchnęli mnie na siedzenie, a ja z każdą chwilą bałam się coraz bardziej. Mason siadł za kierownicę, po czym wyjechał z piskiem opon z parkingu.

— Proszę zwolnij — prosiłam, a w oczach miałam łzy. Tak bardzo nie chciałam pamiętać nocy, która zmieniło wszystko w moim życiu.

— Każdy musi to przejść. Jazda nie będzie najgorsza, życzę Ci powodzenia z powrotem do domu — zaczął się śmiać, a ja nie miałam pojęcia o co może chodzić.

Dopiero, gdy się zatrzymał zrozumiałam. Zatrzymał się na obrzeżach miasta, pod starym domem. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie. Dobrze znałam takie miejsca.

— Dlaczego... Proszę nie możesz mnie tutaj zostawić. Jesteśmy rodziną — wyszeptałam, a on tylko pokręcił głową.

— Nigdy nie byliśmy i nie będziemy. Zapamiętaj to sobie. Dla mnie jesteś nikim. Zwykłym śmieciem który zapragnął mieć pieniądze, bo nie było cie stać na nic, ale nie że mną te numery. Wynocha! — krzyknął.

Każde słowo raniło moje poharatane już dawno serce. Spojrzałam na niego ostatni raz, po czym wysiadłam z samochodu. Że łzami w oczach patrzyłam jak odjeżdża. Cieszyłam się, że chociaż jeszcze jest widno.

Nie mając nic innego zaczęłam iść chodnikiem w stronę miasta. Okolica wcale nie była bezpieczna. Domy były opustoszałe, nie które miały wybite okna i wyważone drzwi. Przełknęłam ślinę, mając nadzieję, że uda mi się z tego wyjść, ale to były tylko marzenia.

Jak za dotknięciem magicznej różdżki w oddali dostrzegłam chwiejących się mężczyzn z kobietami. Nie miałam dokąd pójść. Jedyne co mogłam w tej sytuacji zrobić to iść przed siebie.

Wiedziałam już co to znaczy mieć siniaki i czuć każde uderzenie...

******************
Witajcie kochani
Kolejny rozdział dla was. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam za błędy. Bardzo bardzo dziękuję za czytanie i dawanie gwiazdeczek ❤️

"𝐒𝐳𝐤𝐢𝐞ł𝐤𝐨"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz