Rozdział 10

1.1K 29 8
                                    


   Tydzień minął szybko. Bardzo szybko. Nawet nie mrugnęłam, a już była wigilia i trzeba było się szykować.

   Dostaliśmy zaproszenie od Luke'a więc całą 3 mieliśmy się spotkać za chwilę w moim domu, aby się wyszykować.

Po może 10 minutach usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. To było tylko poinformowanie, że przyszli, bo zaraz potem drzwi się otworzyły a moim oczom ukazała się para przyjaciół. Blondynka trzymała wieszak na którym wisiały jej śliczne sukienki, pewnie była niezdecydowana dlatego wzięła ich kilka. W drugiej ręce trzymała czarne szerokie jeansy i białą koszulę, ubrania najprawdopodobniej należały do stojącego obok niebieskookiej Matta.
   Spojrzałam na bruneta i się przeraziłam. Chłopak trzymał w rękach olbrzymi kufer na kosmetyki. Po co Emily tego tyle skoro wiedziała, że ja zrobię swój standardowy, lekki make-up?

Drzwi się zamknęły, a ja ruszyłam w kierunku swojego pokoju.

– Dzisiaj zrobimy cię na bóstwo! – pisnęła podekscytowana Emily. – Będziesz wyglądała zjawiskowo!

– Kochana, ja zawsze wyglądam zjawiskowo. – powiedziałam prześmiewczo, bo to oczywiście nie była prawda. Odrzuciłam włosy do tyłu, wywołując prychnięcie Matta.

– Dobra, Matt puść jakąś muzykę, i zaczynajmy bo się nie wyrobimy. – zarządziła blondynka.

Brunet wykonał polecenie i zaczęliśmy się szykować podśpiewując lecące w tle piosenki.

                                     *** 

Byłam wyszykowana po dokładnie 2 godzinach.
Założyłam satynową obcisłą sukienkę w odcieniu wiśni, którą wcisnęła mi niebieskooka.  Powiedziała, że nie pasuje jej ten kolor do urody, i właściwie jej już nie chce, a mnie bardzo by pasowała.

   Nie sprzeczałam się. Sukienka była śliczna. Miała wycięte plecy, sięgała do połowy uda i była na ramiączkach. Makijaż miałam lekki. Nałożyłam trochę korektora by przykryć moje widoczne worki pod oczami, wytuszowałam rzęsy, dałam róż, rozświetlacz, trochę bronzera i pomalowałam usta błyszczykiem. Moje naturalne piegi były trochę pozakrywane, więc trochę jeszcze ich domalowałam. Ubrałam swoja standardowa srebrna biżuterie i wrzuciłam do czarnej torebki: telefon, ładowarkę,i gumy do żucia. Popsikałam się jeszcze moimi ulubionymi perfumami o zapachu wiśni, ktore potem tez dorzuciłam do torebki i byłam już stuprocentowo gotowa.

Matt również był gotowy. Ubrał się w ciuchy, które przyniosła mu Emily, ułożył włosy w jego ulubioną fryzurę, którą nazywał „artystycznym nieładem„ oraz popsikał się swoją ulubioną wodą kolońską.

W raz z brunetem czekaliśmy grzecznie aż Emily skończy się szykować. Miała na sobie satynowa sukienke w kolorze butelkowym oraz zlota bizuterie. Robiła ostatnie poprawki makijażu, a jak odłożyła ostatecznie pędzel podnieśliśmy się z foteli i ruszyliśmy do holu. Zarzuciłam na ramiona czarną marynarkę, bo jest grudzień i jest zimno, więc nie mądrym byłoby iść w skąpej sukience. Odrzuciłam swoje lekko pofalowane brązowe włosy oraz ubrałam czarne wiązane szpilki, i ruszyłam do wyjścia.

Wsiedliśmy do mojego mercedesa klasy c w kolorze ciemnym szarym i ruszyliśmy do domu Luke'a. Matt siedział na tylnim siedzeniu, a miejsce pasażera zajmowała blondynka. Obydwoje bardzo ekscytowali się tymi świętami, i szczerze myślałam, że zaraz obydwoje wyskoczą z samochodu z ekscytacji.
Ja nie lubiłam świąt i wszystkiego co z nimi związane. To święto było dla wierzących, i oznaczało narodziny tego tam na górze, ale dla takich jak ja, czyli niewierzących to był dzień taki jak każdy inny. No chyba, że ktoś próbował cię zabrać na imprezy i zmuszać do tych wszystkich rzeczy, które się robi w to święto.

Gdy podjechaliśmy pod wyznaczony adres wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy w stronę ślicznego, nowoczesnego, dużego domu. Był on 2 piętrowy, a szerokości-owo mógł być wielkości 4 klas lekcyjnych w szkole. Zadzwoniliśmy dzwonkiem, a parę chwil później otworzył nam je wysoki blondyn z miłym uśmiechem. Był ubrany w jasno-niebieskie jeansy i czarną koszulę.

– Właście śmiało! – krzyknął Luke.

Weszliśmy do holu, powiesiliśmy nasze marynarki i zdjęliśmy buty.

Wkroczyłam niepewnie do salonu gdzie siedzieli już Danny i... David. Turner był ubrany w jasno-niebieskie jeansy i białą koszulę, a Williams ubrany był w czarne szerokie jeansy i czarną koszulę, której odpiął 2 pierwsze guziki. Wyglądał... dobrze. Cholernie dobrze.

– Pijemy coś? – spytał gospodarz.

– Ja dzisiaj nie piję dużo. – zaznaczyłam na wstępie.

– Ale, że ze mną się nie napijesz? – dołączył się do blondyna Matt.

– Z tobą tym bardziej. – odpowiedziałam.

Chłopak się zaśmiał, ale odpuścił i sam zaczął pić.

Miałam nadzieje, że już nie będzie mnie zachęcać, bo boje się, że wymięknę i się zgodzę.

Nadzieja matką głupich.

~~~
Hejka!

Dzisiaj krótszy rozdział, bo weny nie mam.

Mam nadzieje, że wam się spodoba.

Swans Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz