(punkt widzenia Junichiro)
Wiedziałem, że nie mam zbyt dużo czasu zanim Habiki i Kaiyua zaczną mnie szukać. Nie zważając na to, że Takashi miał odkłamki szkła w ręce, zaciągnąłem go na korytarz.
- J-junichiro... - jęknął. - Nie możemy tego na spokojnie przedysku...
- Masz 20 sekund żeby przekonać mnie, że nie nazywasz się Kasai Takashi i nie powinienem zabić cię na miejscu. - złapałem chłopaka za szyję, przytwierdzając go do ściany korytarza.
- J-jak miałbym to niby... - chłopak zaczął się dusić, jednak zaskakująco nie próbował mnie odepchnąć ani się obronić. Jakby zaakceptował już swój los. Wiedząc, że nic tak nie osiągnę, puściłem go, pozwalając mu z powrotem oddychać.
- Dla twojej wiadomości, Takashi, - odparłem. - jeśli nie masz zamiaru odpowiedzieć na moje pytania, jestem gotowy użyć siły. Uważasz, że chowanie się dopóki coś się stanie to zabawa?
- Ale... Próbowałeś otruć Nahoko... Nie mogłem tak po prostu tego zignorować...
- Czyli masz zamiar udawać martwego dopóki ktoś zacznie cierpieć z twojego powodu?
- Uratowałem ci życie! - krzyknął, łzy zaczęły napływać do jego oczu. - Nie jesteś ani trochę wdzięczny?!
- Uratowałeś mi życie? - wyciągnąłem małą buteleczkę z kieszeni, z której dodałem dodatkowy składnik do mleka Nahoko. - Czyli mówisz mi, że ochroniłeś Nahoko przed syropem klonowym?
- Ty... - jęknął chłopak.
- A teraz, skoro to już mamy ustalone, domagam się odpowiedzi, zdrajco.
- Jeśli masz zamiar mnie dalej tak nazywać, nie mam zamiaru ci niczego mówić.
- A to dlaczego? Mówię tylko fakty.
- Mówiłeś wcześniej, że zdrajcą byłaby osoba, która wynajęła Katsumi. - Takashi uśmiechnął się smutno. - Czyli mając na myśli zdrajcę, mówisz o samym sobie.
- Skąd... - jęknąłem. - Nie masz żadnych dowodów.
- To wszystko dlatego, że przypominam ci ciebie z przeszłości, prawda? - kontynuował czarnowłosy. - Też zszedłem za złą drogę po stracie mojego chłopaka. Dlatego jesteś tak bardzo sfrustrowany, prawda? Bo mi się udaje, a tobie nie? Twój wewnętrzny kompleks na punkcie braku rekompensaty za śmierć Satoshiego zaszedł już za daleko, Junichiro.
- Od kiedy... - po raz pierwszy od czasu wejścia do szpitala, poczułem, że nie potrafię znaleźć słów, żeby wyrazić to, co chcę powiedzieć.
Skąd on wie? Skąd wie, że... Satoshi był moim... Chwila...
~~~
- Juni! Junichirooo!
Spotykali się codziennie po lekcjach, pod jednym, pamiętnym drzewem za szkołą. Nikt nigdy do niego nie podchodził; chodziły plotki, że pod drzewem ktoś popełnił samobójstwo i teraz panują tam duchy. Oczywiście, niektórzy głupi nastolatkowie postanowili sprawdzić, czy to prawda, ale jedyne, co mogli zobaczyć, to dwóch chłopców siedzących pod drzewem.
Nie było to małe ani średniej wielkości drzewo, było ono bardzo, bardzo duże. Jeden z dwójki chłopaków; wysoki, niebieskooki szatyn, żartował, że kiedyś zbuduje tam domek na drzewie i będą mieć miejsce do siedzenia z dala od oczu innych. Drugi, doskonale wam znany, wtedy jeszcze blondyn, mówił z politowaniem, że władze szkoły nigdy nie pozwolą mu na takie przedsięwzięcie.
- Dlaczego zawsze musisz być taki przyziemny, Juni? - jęknął szatyn. - Odpręż się czasem, pomyśl, co mogłoby być...!
- Tobie zawsze przychodzi to za łatwo... - westchnął blondyn, po czym się uśmiechnął. - Satoshi... Wygrałem nasz zakład.
![](https://img.wattpad.com/cover/319503466-288-k249509.jpg)
CZYTASZ
Danganronpa; The Duel of Hope and Despair ~ Tom 2 'The Voice of Despair'
FanfictionFanfiction napisane na tych samych zasadach, jak tom pierwszy. Ze względu na możliwe spojlery na końcu opowiadania, polecam najpierw przeczytać "The Voice of Despair", inne opowiadanie mojego autorstwa. ~~~ Hideki Kenzou, zwyczajny ogrodnik wrzucony...