Rozdział 1

37 3 6
                                    

TOM

1928r

Czułem się staro, ponieważ miałem już trzydzieści lat. Jebane trzydzieści. Nadal nie lubiłem wanilii oraz dotyku cholernych kobiet. Nie pamiętałem nawet kiedy uprawiałem seks. Wzdycham, gaszę papierosa, którego ledwo odpaliłem, ponieważ do mojego gabinetu weszła Felicity, a za nią mała dziewczynka, czyli córka mojego młodszego brata.

- TOM!

Dziewczynka rzuciła się w moją stronę, a ja łapie ją w talii i podnoszę. Muszę zacisnąć szczęki, gdy jej mała, ciepłą dłoń zajmuje miejsce na moim karku. Nie czuję jej ciepła, czuję jedynie chłód i gorycz.

- Mógłbyś ją chwilkę po pilnować? - pyta, a ja kiwam głową, chcąc jak najszybciej usadzić Larecie na fotelu i zająć ją rysowaniem.

Kiwam głową, a ta wychodzi, posyłając mi smętny uśmiech, którego oczywiście nie odwzajemniam, a potem odrywam od siebie bratanicę i sadzam ją na fotelu obok swojego biurka.

- Grzecznie będziesz tutaj siedzieć i kolorować. - mówię, rysując szybko na kartce jakąś księżniczkę z długą suknią balową. - Dobrze, kochana?

- Jasne!

Podaje jej kredki i kolorowankę, a ta od razu bierze się do roboty, uważając by nie wyjechać poza linię. Kręcę głową i patrzę na dokumenty z obrzydzeniem. Gwałt, gwałt, gwałt, gwałt. Coraz więcej dzieci oraz dorosłych jest obiektem gwałtu. Nienawidziłem swojej firmy tylko dlatego, że był to ośrodek dla dzieci, które to wszystko przeżyły, straciły rodziny oraz nie mają za grosz zaufania do innych. Felicity się upierała, by zrobić coś takiego. Kochała te cholerne bachory.

- Tom, a kiedy ty znajdziesz żonę? - te jakże niewinne pytanie wypływa z ust Larecii, a ja sztywnieje. Co ja miałem jej, kurwa, powiedzieć?

- To jeszcze nie ten czas, kochana. Zajmij się rysunkiem, proszę.

Zrobiła o co prosiłem i już w ogóle się nie odezwała z czego byłem niezmiernie zadowolony. Felicity przyszła wcześniej, przepraszając, że ją u mnie zostawiła. Cholera, jeśli ona przeprasza za tak błahe rzeczy, to ja nie wiem, co ona ma w tej pustej główce. Odetchnąłem i rozkoszowałem się ciszą, która nie trwała zbyt długo.

- Thomasie Delcon, do cholery!

Otworzyłem jedno oko i uniosłem brew, gdy w moją stronę szedł Robert. Nie miałem z nim zbyt dobrych stosunków i największym powodem była właśnie jego córka Larecia.

- Słucham? - pytam ze spokojem, chociaż moje ciało wrze ze wściekłości.

- Dlaczego jesteś taki dla Laree, hm? - zadaje to pytanie. Nie zamierzałem mu odpowiadać, ponieważ nawet nie powinien się tym interesować. To był mój problem, nie jego. - Odpowiedź mi!

- Wyjdź, Robert.

Nadal pozostaje spokojny, jednak mój młodszy brat już nie. Najpierw rycząca Velia, potem Larecia, a teraz on.

- Naucz się w końcu uczuć, do cholery! Jak można być tak bez uczuciowym skurwielem, Tom?

Parskam cicho przecierając twarz dłonią. Poprawiam koszule i podwijane rękawy, a Robert uważnie mi się przygląda. Wstaje, a blondyn od razu się kuli, ponieważ jestem od niego wyższy.

- Czego nie rozumiesz w słowie „wyjdź", Robercie?

Wzdycha, a potem wychodzi trzaskając drzwiami. Ponownie przecieram twarz, a potem wzdycham, próbując jakoś poukładać to sobie w głowie. Denerwowała mnie całą trójka rodzeństwa, a najbardziej Velia, która zachowywała się jak rozkapryszona dziewczynka, która nie dostała zabawki, a na drugim miejscu byli bliźniacy, którzy zachowywali się jak nastolatkowie, którzy chcieliby zaliczyć każdą pannę po kolei.

Idioci.

🌼

Wysiadłem z samochodu i poszłam prosto w stronę niewielkiego cmentarza. Nie interesowało mnie to, że moje rodzeństwo nie odwiedza nawet własnych rodziców, mogli robić co chcieli, byle nie wplątywać mnie do tego wszystkiego. Zacząłem się rozglądać, a mój wzrok padł na jakąś dziewczynę, która uśmiechała się i mówiła coś do nagrobka. Przekrzywiłem głowę w prawą stronę, przyglądając się jej ciele, włosom i uśmiechu, który z każdym wypowiedzianym przez nią słowem stawał się coraz szerszy. Jej blond włosy latały niemal we wszystkie strony, a ja miałem ochotę zaśmiać się z drwiną, gdy ze zdenerwowaniem zakładała je za uszy.

Kręcę głową, a potem idę kamienną ścieżką w stronę dwóch nagrobków. Nasi rodzice nie chcieli być pochowani razem, bo jak twierdzili „będą sobie dokuczać, gdy będą razem", na co kręciłem głową, ale przystałem na ich prośbę. Przysiadłem ma ławeczce i nawet tutaj nie zdjąłem swojej poważnej miny. Rodzice zawsze mi mówili, że uśmiech to podstawa, a Felicity mówiła, że nie muszę się uśmiechać, by pokazać, że jestem szczęśliwy. Nie słuchałem ich obojgu.

– Pierdolony statek.

Przymknąłem oczy, a westchnienie samo wypadło mi z ust. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mi głośny, kobiecy pisk, a gdy się odwróciłem zobaczyłem tą samą dziewczynę, tylko na ziemi. Kolejne westchnienie, ale podnoszę się z ławeczki i powolnym krokiem idę w stronę blondynki, a potem wystawiam w jej stronę dłoń. Patrzy na mnie zszokowana, a potem łapie moją dłoń brudząc ją błotem. Nie poznawałem nawet siebie, ponieważ jej dotyk, oczywiście, był przeze mnie niechciany, ale nie mogłem zostawić tej dziewczyny na pastwę losu.

– Dziękuję, jest bardzo, bardzo ślisko... – zaczęła, gdy wstała, jednak ja już byłem w połowie drogi do samochodu i nawet jej już nie słuchałem. – Proszę pana!

Wsiadłem do samochodu i jak najszybciej odjechałem, a w domu szorowałem swoje ciało, a najbardziej dłoń, by pozbyć się tego kobiecego dotyku, który mnie wręcz parzył. Zamknąłem oczy, jednak natychmiast je otworzyłem, gdy zobaczyłem . Osobę, której absolutnie nie chciałem widzieć i która już nie nawiedzała mnie w snach aż tak bardzo.

R.V.R

Miłego czytania ❤️

Zostaw gwiazdkę gwiazdko ❤️🌼

Ciao Amore· |18+|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz