Rozdział 5

19 3 2
                                    

TOM

Celly, Celly, Celly...

Tylko ona chodziła mi po głowie. Z niewiadomych powodów poczułem coś dziwnego, gdy Oliver całował jej dłoń i się do niej uśmiechał. Zazdrość? Nie, absolutnie nie.

Patrzę w swoje oczy w lustrze i próbuje się uśmiechnąć. Nie wychodzi mi to. Jestem kompletnie nagi, jednak nie chce patrzeć na swoje ciało, które w większości jest opatulone bliznami przez nią. A w większości przez moje własne działania. Przymykam oczy, ponieważ znowu do siebie dopuściłem. Do mojego umysłu, który jeszcze przed chwilą był czysty.

Teraz chciałem, by to Celly była na miejscu niej w mojej głowie. Celly była przyjemniejszym widokiem i wspomnieniem. O wiele bardziej przyjemniejszym. Wchodzę pod prysznic i włączam lodowatą wodę, by choć trochę się ożywić. Zamykam oczy, wpatrując się w uśmiechniętą do mnie twarz Celly. Taka piękna, rozświetlona, zarumieniona twarzyczka. Ta mała blondyneczka nie pasowała do mojego mroku i szkód, które mogłem wyrządzić będąc z nią. Nie chciałem niszczyć jej niewinności, ale coraz trudniej było mi się powstrzymać przed choćby dotknięciem jej ramienia. Poczucia jej gładkiej, ciepłej skóry na swojej lodowatej. Chciałem, by mnie ociepliła.

Otwieram oczy, czując, że woda mi do nich wlatuje. Staram się i delikatnie się uśmiecham, jednak po chwili znowu wracam do swojej dawnej mimiki twarzy. Jeśli Celly zostanie w moim umyśle, może więcej nie będę mieć o niej koszmarów i nie będę jej widywać w swojej głowie. Celly była lepszym wyborem. Trudniejszym, jednak lepszym. Przecieram twarz, czując, że wpadam w wielki dół. Może Celly była złym pomysłem? Może nigdy nie powinienem jej prosić o to wszystko? Nawet się, kurwa, nie znamy.

Wychodzę, przecieram włosy i ciało, zakładając ręcznik wokół bioder. Idę w stronę swojej sypialni i wyciągam stamtąd dresy i zwykłą bluzkę. Podchodzę do barku i nalewam sobie whiskey. Opieram głowę o dłonie i wpatruję się w ciemne uliczki Nowego Jorku, którego tak bardzo nienawidzę.

Cholerna Celly Love.

🌼

Idę w stronę cmentarza, jednak szybko się zatrzymuje, gdy widzę, że wokół jednego z nagrobków jest jakiś tłum, a w nim widzę Celly wraz z tamtym mężczyzną, którego widziałem przez okno. Zaciskam pięści i starając się ich zignorować idę w stronę nagrobków moich rodziców. Siadam na ławce, próbując nie zerkać w tamtą stronę, jednak mi się to nie udaje, jednak od razu tego żałuję. Celly patrzy w moją stronę i wolną ręką macha w moim kierunku, ponieważ drugą trzyma jego dłoń. Nie odwzajemniam gestu, tylko od razu sie odwracam.

Nie jestem wierzący, jednak zaczynam się modlić, ponieważ moja mama zawsze modliła się przed snem. Ojciec również nie był wierzący, jednak modlił się razem z nią, ponieważ był w stanie zrobić dla niej dosłownie wszystko, co dla mnie było bez sensu. Może dlatego, że byłem małym gówniakiem, który nie rozumiał miłości.

– Mamo, przepraszam, ale jestem idiotą. Tamta kobieta, która stoi dosłownie za mną została moją narzeczoną. Nie planowałem tego. – parskam cicho, by nie zwracać na siebie uwagi. – Tato, mówiłeś prawdę. Jeśli nie znajdę dobrowolnie miłości, to miłość przyjdzie do mnie i mnie do tego zmusi, chociaż Celly to tylko układ i nie chce mieć z nią nic wspólnego, pa.

Wstaje i szybkim krokiem idę w stronę wyjścia. Słyszę za sobą kroki, a gdy blondynka jest już przy mnie, zaczyna tracić równowagę, więc natychmiast łapie ją w talii, na co się rumieni i patrzy za siebie. Na delikatnie uśmiechniętego mężczyznę, który kiwa w moją stronę, czekając na Celly.

– Em, hej.

– Hej.

Jej policzki w pełni pokrywa szkarłat u mogę szczerze przyznać, że wygląda uroczo, gdy się tak zawstydza.

– Co tutaj robisz? – pytam, chociaż to głupie, jednak nie chce, by się tak zawstydzała.

– Cariusowi zmarła babcia, przyszliśmy razem na pogrzeb. – tłumaczy, a ja patrzę na blondyna, który kopie kamyki z nudów. – Będę już do niego szła, chciałam się tylko przywitać. Do zobaczenia, Tom!

– Do zobaczenia, Celly. – szepcze, ponieważ nie byłaby w stanie nawet tego usłyszeć, zajęta rozmową.

W końcu wychodzę i spokojnym krokiem wracam do domu. Do mojego własnego piekła.

🌼

Kiedyś

Patrzę w jej niebieskie oczy i delikatnie się uśmiecham, jednak przychodzi mi to z trudem. Ona uśmiecha się do mnie szeroko i chyba szczerze. Łapie moją dłoń i ją całuje, a ja się wzdrygam na jej dotyk. Nie chce jej dotyku. Obrzydza mnie.

– Tom, chce cię mieć na zawsze. – szepcze mi w usta, muskając je.

Zamykam oczy, chcąc się rozpłakać, jednak nie umiem tego zrobić. A gdybym umiał, nie zrobiłby tego przy niej. Zabiłaby mnie za to. Porzuciła jak śmiecia.

– A ty, Tom? Chcesz mnie?

Kiwam głową, nadal nie otwierając oczu. Nie chce jej widzieć. Wystarcza, że widzę w koszmarach.

R.V.R

Nie zesrajcie się💋





Ciao Amore· |18+|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz