Rozdział 18

5K 347 17
                                    

Mika

Nie wiem, kiedy tak szybko dotarłam do baru. Weszłam przez drzwi rozglądając się na boki jednak nie wiedziałam gdzie mam szukać.

- Który to Montgomery! – krzyknęłam wiedząc, że to jedyny sposób, aby go znaleźć. Ludzie oglądali się w moją stronę zaciekawieni, ale i zaskoczeni moim krzykiem.

- Ja a co? – odpowiedział po długiej ciszy mężczyzna przy barze.

Spojrzałam na osobę, która się odezwała skandując jego sylwetkę. Dzisiaj był ubrany z zwykłą koszulę w kratę i robocze spodnie jakby jeszcze chwilę temu wyszedł z pola. Tym razem przyjrzałam mu się dokładniej niż poprzednim razem. Tym co mnie zaskoczyło było to, że był znacznie wyższy od mnie, ale nie był umięśniony. Bardziej przypominał patyczaka za to jego twarz wyrażała znudzenie. To jeszcze bardziej mnie rozsierdziło więc krok za krokiem ruszyłam w jego stronę.

Mężczyzna przeczuwając co się dzieje podniósł się z miejsca trzymając się jedną dłonią o bar. Powinnam odpuścić, ale byłam zbyt przejęta tym co się stało, aby się zatrzymać.

Będąc zaledwie kilka kroków od niego zacisnęłam dłoń w pięść przypominając sobie wszystkie nauki mojego taty. Nie liczyła się siła a precyzja ciosu. Nie czekając na jego ruch mocnym i szybkim strzałem uderzyłam go w szczękę.

Usłyszałam szmery rozmów a także rozsuwane krzesła, ale nie przejęłam się tym zbyt bardzo.

- Jakie to uczucie co gniado – wysyczałam. – Fajnie tak bić kobiety?

- Ty głupia krowo – wydarł się. – Myślisz, że ze mną można zadzierać.

- A kim ty jesteś ty nędzna podróbko mężczyzny – wydarłam się na cały bar. – Myślisz, że jak możesz bić swoją żonę to ujdzie ci to na cucho? – nie miałam zamiaru mu tego odpuścić.

- Zajmij się swoimi sprawami – popchnął mnie przez co poleciałam do tyłu. Zaparłam się o bar nie przejmując bólem w pelach po uderzeniu w twarde drewno. – Jak tylko moja wróci do domu to jej pokażę, gdzie jej miejsce.

- Nie wróci ty gnoju – krzyknęłam czując jak pod powiekami zbierają mi się łzy. – Zabiłeś ją i teraz za to odpowiesz.

- Grozisz mi? – parsknął śmiechem nie przejmując się tym co powiedziałam. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem nie mogąc zrozumieć jakim trzeba być człowiekiem, aby się tym nie przejąć. Zabił żonę, ale nawet nie okazał kruchy.

- Ja ci to oświadczam. Szeryf już tu jedzie i uwierz mi, że zrobię wszytko żebyś zgnił w więzieniu.

- Nic mi nie zrobią – ruszył w moim kierunku z szeroko rozstawionymi nogami. Wiedziałam co zaraz się stanie dlatego zaparłam się nogami wiedząc, że nikt nie zdąży mi pomóc.

Zanim zdążyłam wyprowadzić kolejny cios poczułam, jak uderza mnie pięścią w bok głowy. Na moment mnie zamroczyło, ale za to usłyszałam szybkie kroki a potem poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramiona.

Zostałam usadzona na krześle a mój wzrok był kompletnie zamazany. Mroczki stopniowo zaczęły znikać, ale wszystko słyszałam jak przez wodę. Słowa były zniekształcone i pozbawione sensu.

Nie mogąc znieść tego szumu położyłam głowę na blacie baru i zamknęłam oczy. Moja wściekłość sprawiła, że przestałam racjonalnie myśleć przez co straciłam koncentracje nad własnym ciałem. Powinnam przewidzieć jego ruch, ale byłam zbyt poruszona śmiercią jego żony.

- Mika wszystko dobrze? – usłyszałam ledwo głos Billa, który trzymał mnie za dłoń.

Pokiwałam głową nie odzywając się, ale dopiero wtedy zrozumiałam, że popełniłam błąd. Ból zaatakowała moją głowę i szyję sprawiając, że czułam w niej mrowienie. Jedyne czego chciałam co ciszy i spokoju, ale wszędzie słychać było rozmowy, krzyki i szybkie kroki. Nie wszytko udało mi się wyłapać przez szum w uszach, ale chyba coraz bardziej zanikało to dziwne dzwonienie a głośniej słyszałam rozmowy.

#1.My chanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz