Ostatnie dni roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego nie należały do najlepszych, chociaż również nie przyniosły też żadnych nowych tragedii. Po szumnym powrocie Ginny Weasley do domu, którego tłem było porwanie jej przyjaciółki. Andromeda doskonale pamiętała wzburzenie Nimfadory, gdy razem z Remusem wróciła z Nory. Jej córka nie potrafiła zrozumieć obojętności z jaką on, Syriusz i Charles Tomson zareagowali na wieść o córce Lovegooda. Okazało się jednak, że to nie obojętność, a opanowanie, którego zawsze brakowało Dorze.
Już nazajutrz rozpoczęli poszukiwania, te działania musiały być jednak wyjątkowo ostrożne. Brakowało im ludzi, Kingsley Shacklebolt wciąż się ukrywał po odkryciu działania zaklęcia tabu, a to on miał łączność z każdym członkiem Zakonu Feniksa, znał ich miejsca pobytu oraz możliwości działania. Bez niego mogli ufać tylko najbliższym, z którymi utrzymywali kontakt, całe szczęście wielu było chętnych by się zaangażować. Remus i Syriusz mogli liczyć na pomoc Tomsona, Billa i Fleur, Gottesmanów, a także Sary, Franczesca i Giuseppe, chociaż oni wciąż ciężko przechodzili przenosiny swoich rodaków do Włoch. Nie można było się im dziwić, bo przecież byli świadkami krzywdy i śmierci przyjaciół, których mieli chronić, to musiało być olbrzymie piętno. Do tego właśnie wtedy Shacklebolt został otoczony przez śmierciożerców i ledwo udało mu się wywinąć, a tym samym pokazał im, że muszą uważać jeszcze bardziej niż myśleli do tej pory. I chociaż próbowali ze wszystkich sił, pierwsze dni ich poszukiwań nic nie przyniosły. Jedynym pocieszeniem był fakt, że nigdzie nie pojawiła się informacja o śmierci Luny Lovegood. Pozwoliło to im wziąć chwilę oddechu na czas świąt, które również nie należały do najwspanialszych.
Pierwszą przeszkodą była pełnia, która wypadała akurat w samą wigilię. Wykluczało to zarówno odświętną kolację, ale również i świętowanie na następny dzień. Bo i tym razem, jak i przy każdej pełni, każdy w domu Lupinów czuł wewnętrzny niepokój. Bo chociaż Remus od wielu miesięcy nie był zagrożeniem dla swoich najbliższych, to wciąż pełen księżyc przypominał im, że wszystko może się zdarzyć, a w tych czasach nie znaczyło to nic dobrego. Ograniczyli się więc do wczesnego obiadu, dość krótkiego i do tego w wąskim gronie, do którego zaliczali się Andromeda, Nimfadora, Remus, Syriusz oraz Altheda. Nie było to spotkanie zbyt radosne, chociaż wszyscy starali się być uprzejmi i nie rozmawiać o wojnie. W oczy jednak kłuło puste krzesło dla zbłąkanego wędrowca, może nie samo krzesło, ale to kto powinien na nim siedzieć.
Nieobecność Teda dawała się we znaki szczególnie w tym okresie. Andromeda mimo wszelkich starań, nie potrafiła zepchnąć na dalszy plan smutku i tęsknoty, które w tym czasie stały się jeszcze trudniejsze do zniesienia. Czuła w kościach, że te święta nie przyniosą ukojenia, którego tak bardzo pragnęła, że nie wydarzy się cud i Ted nie pojawi się w drzwiach, trzymając z trudem największą choinkę, jaką udało mu się znaleźć, bo co roku starał się by świąteczne drzewko było jeszcze większe niż jego poprzednik. Te święta były niezwykłe i to pod wieloma względami, ale dla Dromedy były przede wszystkim niezwykle blade. Zabrakło jej wszystkiego, co czyniło ten czas tak barwnym i niezwykłym. Brakowało głośno śpiewanych kolęd, mugolskiego telewizora, który zawsze skrzeczał na chwilę przed wieczerzą, a także kłótni o pilota, które Teddy i Dora zawsze toczyli. Brakowało niechlujnie ozdobionych przez Nimfadorę pierników oraz niewyobrażalnego bałaganu w całym domu. Brakowało ciepłych ramion męża, które zawsze ją otulały, gdy próbował podejrzeć, jak pakowała prezenty... Zabrakło tego pierwiastka, który sprawiał, że te święta mogła nazwać rodzinnymi...
A przecież miała wokół siebie rodzinę. Miała ukochaną córkę i jej męża, który już dawno przestał być jedynie dodatkiem do Nimfadory, a Andromeda traktowała go, jak kogoś na wzór bliskiego kuzyna, bo na to, żeby nazwać go synem, była zdecydowanie za młoda... Miała Syriusza, który spędził z nią ten niezwykły czas po raz pierwszy od wielu lat i to w zupełnie innych okolicznościach niż zwykli kiedyś. No i przede wszystkim miała to maleństwo, które już wkrótce miało przyjść na świat. To była jej rodzina, może niepełna, ale kochana. Nie potrafiła jednak cieszyć się ich obecnością.
CZYTASZ
Nimfadora Tonks cz. II
FanfictionPo długich miesiącach działania w ukryciu Zakon Feniksa wychodzi z cienia. Jednakże Bitwa w Departamencie Tajemnic kładzie cień na życie Nimfadory Tonks. Czy konsekwencje bitwy pozwolą jej żyć dalej? Czy w obliczu zaogniającego się sporu wśród czar...