117) Chwile zapomnienia

540 31 22
                                    

Puszysty śnieg przykrył grubą warstwą ogródek i pobliskie łąki, zlewając tym samym cały krajobraz z białym niebem. Wydawało jej się, że jej otoczenie zamarzło. Świąteczne aura nie odgoniła tym razem strachu. Wojna, która była w tym momencie w najbardziej niepewnym punkcie, przylgnęła do ich życia i nie chciała dać o sobie zapomnieć nawet w Boże Narodzenie. Okryła się szczelniej swoim wełnianym swetrem, gdy przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.

Od kiedy tylko pamiętała święta były dla niej najpiękniejszym czasem w ciągu roku — wspaniałe wypieki, zabawy w śniegu, jemioła zawieszona pod sufitem, olbrzymie drzewko obwieszone ozdobami, prezenty od serca i dom pełen gości. Zarówno w dzieciństwie, jak i w latach młodości czy też później, kiedy sama była matką, Boże Narodzenie skupiało w jednym miejscu całą rodzinę i wszystkich przyjaciół, by mogli wspólnie cieszyć się tym czasem. A teraz? Teraz jest wojna, pomyślała ze smutkiem, chociaż w jej głowie pojawiała się od razu myśl, że kilkanaście lat temu też walczyli. Jednak w jej wspomnieniach tamta wojna, chociaż okrutna, pełna ofiar i tragedii, była mniej przerażająca niż aktualna. Pamiętała przecież doskonale Wigilię ze swoimi braćmi, z Arturem, kiedy byli młodym małżeństwem. Wtedy było inaczej. Teraz nie potrafiła się cieszyć. Bała się o Artura, o swoich synów, o małą Ginny i wszystkich przyjaciół, którzy tak wiele ryzykowali. Nie chciała takiego świata dla kolejnego pokolenia. Wierzyła przecież, że wojna się nie powtórzy, ale los chciał inaczej...

Kończyła właśnie dziergać złoty znicz na swetrze, który robiła dla Harry'ego. Biedne dziecko, tyle się wycierpiało, a nic nie zapowiadało, żeby jego życie miało się poprawić. Z resztą jak ich wszystkich... Westchnęła ciężko i przygładziła pukle swoich włosów, które zdążyły z wiekiem już wyblaknąć. Czuła, że jest już na to wszystko za stara. Chciała tylko być matką, otoczyć się swoją rodziną i najbliższymi. Marzyła o tym, by Nora na nowo zaczęła tętnić życiem. Chciała każdego dnia widzieć Artura, który bez strachu i pośpiechu czyta przy kuchennym stole gazetę, przytakując jej co jakiś czas, mimo że wcale jej nie słuchał. Pragnęła na nowo mieć wszystkie swoje pociechy pod jednym dachem — wzdychać nad kolczykami i wyglądem Billa, który nie miał Fleur uwieszonej na ramieniu niczym pijawki, co rusz znajdować jakieś dziwaczne stwory, a raczej podopiecznych Charliego, rugać co chwila bliźniaków, którzy płatali Ronowi kolejne psikusy, tulić do piersi swoją jedyną córeczkę i zaglądać do pokoju Percy'ego, który godzinami ślęczał nad woluminami. Na myśl o tym ostatnim jęknęła żałośnie, a po jej policzkach spłynęły słone łzy. Nie wiedziała czy Percy pojawi się w domu na święta, raczej wątpiła w taki obrót wydarzeń. To by był już drugi rok z rzędu, gdy nie będzie z nimi. Nora z roku na rok pustoszała... A wojna nie pozwalała Molly być taką matką, jaką pragnęła.

Przez nieuwagę, ominęła oczko w swetrze. Pociągając nosem, spruła fragment robótki, ale nie zaczęła jej na nowo. Zerknęła na zaśnieżone podwórko, na którym jeszcze kiedyś pojawiły by się najpewniej niezliczone bałwany, a jej dzieci urządziły by bitwę na śnieżki. Chociaż tyle dobrego, że Harry przyjedzie do nich na święta. Molly odłożyła na bok swoją robótkę i podeszła żwawo do komody, na której leżały zwoje pergaminu i pióro. Od razu napisała kilka listów. Napisała, że Boże Narodzenie to rodzinne święta, że trzeba się cieszyć czasem z bliskimi i że grzechem jest być samemu w takim momencie. Zwłaszcza w takim... Zaadresowała starannie koperty do Alastora, Kingsleya, a także do Remusa i kochanej Tonks. Niech tylko spróbują mi nie przyjść, pomyślała stanowczo, układając w głowie plan, jak ściągnąć ich wszystkich do swojego gniazda.

Bo Molly Weasley była matką. Ciepłą, kochająca, która potrafiła zganić za najdrobniesze przewinienie, ale i wspierać w najmniejszym sukcesie. Była dla nich, dla nich wszystkich oddałaby całe swoje serce, poświęciła wszystko — nawet życie. Matką nie jest się tylko w czasie pokoju... Trzeba nią być zawsze, a już zwłaszcza w czasie największego kryzysu. Ojciec mógł chronić rodzinę, ale to matka trzymała ją razem, była jej spoiwem. Oni wszyscy byli dla niej jak dzieci, potrzebowali jej matczynego ciepła — nie ważne czy byli jeszcze nieletni, czy może niewiele młodsi od niej. Byli jej rodziną, a ona nie pozwoli by któreś było samotne... Bo przecież Molly Weasley jest matką.

Nimfadora Tonks cz. IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz