Czas płynie i podobno leczy rany. Tonks bardzo chciała w to wierzyć, pragnęła, żeby z każdym minionym dniem było coraz lepiej, bo jeżeli nic nie miało się poprawić, to życie Nimfadory malowało się w ponurych barwach. Odcięcie się od przeszłości nie było dla niej łatwe i nie do końca sobie z tym radziła. Myślenie o tym, żeby nie myśleć o tym co było, mijało się z celem, bo automatycznie zdarzenia z przeszłości pojawiły się w jej głowie. Jedynym sposobem było nie myślenie wcale, ale to było prawie niemożliwe, zwłaszcza w jej wypadku, kiedy wszyscy dbali o to by miała dużo czasu na przemyślenie swojego życia i pogodzenie się z przeszłością. Nie rozumieli, że ona nie chce mieć z tym co było nic wspólnego. Pozostawało jej jedynie wierzyć, że z czasem będzie lepiej.
I było lepiej, ale nie dla Tonks. Nie było ona tak egoistycznie nastawiona do świata, żeby uważać, że wraz z nią muszą cierpieć wszyscy inni. Pogodziła się z myślą, że mimo jej stanu, z którego starała się wyrwać, szczęście istnieje, ale gdzieś obok. Na potwierdzenie tego, z Włoch zawitały pozytywne wieści i to z pierwszej ręki. Niedługo po wypuszczeniu Tonks ze szpitala, do drzwi jej rodzinnego domu zapukała pewna wyjątkowa osoba, wraz ze swoją rodziną.
Sara Lucky wydawała się być najszczęśliwszą osobą, jaką Tonks miała okazję poznać. Od momentu, w którym przekroczyła razem z mężem próg domu swojej przyjaciółki, tryskała niezrozumiałą dla Nimfadory radością i zaraziła ją natychmiast rodziców Dory. Nagle wszyscy stali się niepoprawnymi optymistami i zaczęli się zachwycać małą osóbką, która była powodem tego wszechobecnego szczęścia.
Amelia Maria Lucatteli była ślicznym bobasem o pulchnych kształtach i grubiutkich rączkach, które chwytały wszystko co znalazło się w ich zasięgu. Andromeda, która natychmiast wzięła dziecko w swe ramiona, twierdziła, że jest ono podobne do Franczesca, a Ted zaglądając jej przez ramię mówił, że niewątpliwie jest córką Sary. Tonks nie była w stanie określić kogo bardziej przypomina dziewczynka. Miała ładną oliwkową cerę, którą z pewnością zawdzięczała swoim włoskim przodkom, a także zielone oczy swojej matki. Trudno było stwierdzić po kim odziedziczyła ciemne włoski, które zdobiły jej maleńką główkę. I mimo długich dyskusji na ten temat, Tonks doszła do prostego wniosku – dziecko to dziecko i właściwie nie miała się czym zachwycać.
Po tym jak wszyscy wypili herbatę i zjedli co najmniej dwa kawałki domowego ciasta Andromedy, Sara zaciągnęła Tonks do sypialni, żeby w ciszy i spokoju nadrobić zaległości. Lucky zamknęła drzwi i spojrzała z ukosa na Dorę, która niechętnie usiadła na łóżku. Właściwie to omijała ten mebel szerokim łukiem, zbyt dużo czasu w nim spędziła.
- Teraz wszystko mi wyjaśnisz – zadecydowała Sara, uśmiechając się promiennie. Jednak kiedy Tonks nie odpowiedziała jej tym samym gestem, spoważniała. Było to dla niej coś zupełnie nowego, bo zazwyczaj, gdy znajdywała się z Dorą sam na sam, nie mogły się powstrzymać od śmiechu. Teraz było inaczej, bo choć Nimfadora starała się sprawiać wrażenie wesołej, nie wychodziło jej to najlepiej. – Domyślam się, że wszyscy ci to już mówili, ale...
- Jeśli się wygadam, to będzie mi lepiej? – spytała odrobinę rozbawiona Tonks i przytaknęła jej. – Masz rację, wszyscy to mówili, ale z nikim nie rozmawiałam.
- Dlaczego? – Lucky usiadła obok Dory. – Zawsze, jak coś leżało ci na sercu, mówiłaś o tym od razu, niczego nie kryłaś.
- Wiem, ale trochę się pozmieniało – Tonks westchnęła ciężko. Położyła się na wznak, wpatrując się w sufit. Sara zrobiła to samo i szturchnęła przyjaciółkę delikatnie w ramię.
- Pamiętasz, jak robiłyśmy sobie zawody w przyklejaniu żelków do sufitu?
- Tak, tata co roku musiał tutaj malować – zaśmiała się Tonks na to wspomnienie. – Przyjeżdżałaś do mnie na dwa tygodnie w każde wakacje i za każdym razem ryczałaś, jak miałaś wrócić do rodziców.
CZYTASZ
Nimfadora Tonks cz. II
FanficPo długich miesiącach działania w ukryciu Zakon Feniksa wychodzi z cienia. Jednakże Bitwa w Departamencie Tajemnic kładzie cień na życie Nimfadory Tonks. Czy konsekwencje bitwy pozwolą jej żyć dalej? Czy w obliczu zaogniającego się sporu wśród czar...