150.2) Pył na Pokątnej

93 5 6
                                    

Przebiegł na drugą stronę ulicy, a potem kilkanaście metrów w prawo. Tam schował się za kupą gruzu, która musiała być kiedyś tym nieszczęsnym balkonem, który zmiażdżył nogę Franczesca, roztrzaskując przy okazji ogromne szyby w sklepie Madame Malkin. Black schylił się, kucając tuż obok manekina z nadpalonym projektem nowej szaty. Ciężko było cokolwiek dostrzec. Krzyków było coraz mniej, płaczu było coraz więcej, a siwą chmurę dymu co chwila rozświetlały groty zaklęć.

Przez głowę przeszła Syriuszowi nawet tak absurdalna myśl, że chyba lepiej odnalazłby się w Azkabanie podczas próby odbicia Luny, niż tutaj na Pokątnej, gdzie nie wiedział czy jego zaklęcie trafi we wroga, w przyjaciela, czy kogoś zupełnie innego. A mimo to, że bał się rzucać na oślep zaklęć, że bał się przypadkowych ofiar, to zaciskał palce na różdżce coraz mocniej i mocniej.

Drgnął, gdy usłyszał czyjś przerażony krzyk. Potem inny głos wypowiedział formułę najgorszego z zaklęć, a zielony błysk niemal rozświetlił całą otaczającą Blacka przestrzeń, odbijając się w gęstym dymie. I jedno było pewne... Ktoś właśnie zginął. Serce Blacka zwolniło, był pewien, że stłumione uderzenie, które właśnie usłyszał, to było bezwładne ciało upadające na ziemię. A zaraz po nim coś zaszeleściło. Dosłyszał obcas buta, uderzający o bruk. Jeden raz, potem drugi, krok za krokiem, aż dźwięk ten był coraz głośniejszy i coraz bardziej wyraźny. Zbliżał się... I Syriusz był pewien, że chociaż przed oczami miał mgłę, to wpatrywał się w oczy tego człowieka, tego śmierciożercy, który przed kilkoma sekundami dokonał najgorszego gwałtu na naturze, odbierając komuś życie. Uniósł różdżkę, tak jakby faktycznie ktoś przed nim stał, chociaż nie widział dalej niż na dwa metry i z niezrozumiałym przekonanie, bez zastanowienia wypowiedział formułę.

Zaklęcie wystrzeliło z jego różdżki. Jasny grot pomknął przed nim, trafiając wprost do niewidocznego celu. Czyjś cichy, raptownie przerwany jęk i huk odrzuconego ciała, które uderzyło z impetem w mur po drugiej stronie ulicy. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do Syriusza, co zrobił. Co wydarzyło się tak szybko, jakby zupełnie bez jego świadomości. Wyskoczył zza gruzu, zostawiając manekin za sobą. Na oślep przebiegł na drugą stronę ulicy, musząc upewnić się kogo trafił. Bo, że trafił, to wiedział na pewno...

Przemknął szybko, by spojrzeć wprost na czerwoną plamę pozostawioną na ścianie między kolejnymi sklepami, a potem z duszą na ramieniu, spuścił wzrok na ziemię i odetchnął z ulgą. Na bruku leżało ciało spowite w czarny płaszcz. Człowiek ten przed śmiercią musiał mieć maskę, teraz jednak jego nieznajoma, blada twarz wpatrywała się tępo w niebo, a spod jego głowy sączyła się krew. To nie był przyjaciel, to nie był niewinny człowiek... To był kolejny agresor, który z powodu chorych urojeń i rozkazów swojego pana rozpętał całe to piekło... To był człowiek, który przed chwilą zabił innego człowieka i dostał to, na co zasłużył... A Syriuszowi, choć miał na całym ciele dreszcze, nie było go żal i nie czuł się winny tego, że roztrzaskał temu śmierciożercy głowę.

I nagle te wszystkie opory, które jeszcze przed chwilą go gnębiły, przestały być jakkolwiek zasadne. Black przekonał się, że powinien wierzyć swojej intuicji i następnym razem również się nie wahać. Miał ochotę splunąć pod nogi, na bezwładne ciało, ale nie zrobił tego. Chociaż tyle szacunku zachował dla ludzkiego istnienia, nawet tak podłego jak życie śmierciożercy.

Ruszył dalej. W biegu dostrzegał jedynie czubki dachów, najlepiej widoczny był dach budynku Banku Gringotta - miejsca, przed którym ostrzegali go bliźniacy, ale również miejsca, do którego w jakiś sposób dążył. Sam nie wiedział czy podświadomie szukał zwady, kolejnych śmierciożerców, których mógłby ich powstrzymać, nawet ostatecznie, tak jak przed chwilą. Jednak coś go ciągnęło właśnie tam.

Nimfadora Tonks cz. IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz