Rozdział XX cz. 1

199 49 279
                                    

- Jakie wieści? - Jej zimny głos wyrywa mnie z okowów śmierci, która po raz setny, albo tysięczny zasadza na mnie sidła.

- Pani, wszystko idzie po twojej myśli i rodzeństwo niedługo powróci do królestwa elfów - mówi Tyremon, żywiołak, którego kiedyś darzyłem tak wielkim szacunkiem.

- Wspaniale, chociaż raz te odmieńce się na coś przydadzą. - W jej głosie słyszę odrazę. - Każ jednemu śledzić dziewczynę. Niech zdaje ci raporty. Kiedy przyjdzie czas, zaatakujemy ich i zmusimy do działania. W międzyczasie postaraj się dalej uprzyjemniać życie tym plugawym elfom. Pożałują, że kiedykolwiek mieli czelność wtrącić się w sprawy animagów.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Wypatrywałam znajomej okolicy, ale od lasu elfów dzieliło nas jeszcze jedno wzgórze, przesłaniające widok na dolinę. Dopiero w niej zaczynała się żyzna ziemia i soczyście zielona trawa. Oddalaliśmy się od pustyni, jednak nawet równiny zamieszkałe przez grudów zdawały się tonąć w letnim skwarze. Suche powietrze drażniło mi płuca. Od świtu nie dotarł do nas nawet najmniejszy powiew wiatru, zupełnie jakby świat pogrążył się w stagnacji.

Dotarliśmy na szczyt, gdy niebo zaczerwieniło się od ostatnich promieni zachodzącego słońca. Jako pierwsza na wzniesienie wjechała Dimissi i zatrzymała konia w miejscu, z takim impetem, że stanął dęba. Zrównałam się z nią i wciągnęłam powietrze ze świstem, nie mogąc wydusić z siebie nawet jednego słowa.

Cała równina, która kiedyś pokrywały trawy i krzewy, zamieniła się w rozległe pogorzelisko. W oddali dostrzegłam miejsce, w którym kiedyś rozpoczynał się las i zorientowałam się, że sporą część granicy strawił ogień. Ziemia przypominała brunatno-szare morze. Czarne kikuty wypalonych drzew sterczały z niego niczym maszty wraków.

- Co za potworność! - W oczach mojej siostry dostrzegłam łzy niedowierzania i złości. - Wszystkie te rośliny, zwierzęta... tyle istnień.

- Czy to... - mruknęłam, nie mogąc oderwać wzroku od zniszczeń.

- Animagowie - dokończył za mnie brat. - To nie leży w ich naturze. Teraz jestem niemal pewien, że grudami ktoś steruje. - Parros zacisnął szczęki z wściekłością i ponaglił Tarana do marszu. - Tej nocy nie robimy postoju. Pojedziemy stępem, żebym mógł nas chronić tarczą.

Przemierzaliśmy pogorzelisko w zupełnej ciszy, przytłoczeni żalem i ogromem zniszczeń. Obserwowaliśmy ptaki i psowatych padlinożerców, którzy ucztowali na niedopalonych truchłach zwierząt. Dimissi rozglądała się uważnie, ale ani razu nie zsiadła z konia. Nie miała kogo ratować. Zgarbiła się i niemal zapadła w siodle, jakby przygniótł ją ciężar zmarłych istot.

Letnie noce stawały się coraz krótsze, mimo to zaskoczyło mnie, że słońce majaczyło na wschodzie, rzucając rubinową poświatę na opustoszałą okolicę. Noc minęła mi szybciej, niż mrugnięcie okiem. Gdy dotarliśmy do miejsca, gdzie kiedyś rozpoczynał się las, było już na tyle jasno, że mogliśmy dokładnie obejrzeć ogrom zniszczeń, mimo że dym ciągle wisiał w powietrzu. Stanęliśmy na granicy i z przerażeniem chłonęliśmy wzrokiem to, co z niej zostało.

W miejscu dawnego boru tkwiły czarne kikuty, niczym włócznie wbite w ziemię. Podmuchy wiatru niosły ze sobą coraz okropniejsze zapachy, od których żołądek wywracał mi się na drugą stronę. Po raz pierwszy pożałowałam, że mam tak wyostrzone zmysły. Dimissi zakryła usta dłonią i z rozpaczą w oczach, przypatrywała się zwłokom łani i jej dwójki młodych, leżących opodal.

- Oby bogowie przynieśli ukojenie waszym duszom - wymamrotała pod nosem.

- A wasze ciała odnowiły się dla tego świata - dokończył Parros.

Pomiędzy Światami - Tom I: Przebudzenie animaga.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz