Rozdział XXIV cz.1

182 38 238
                                    

Leżę na polanie. Spoglądam w niebo skąpane gwiazdami, rozświetlone przez księżyc. Czuję wilgotną od rosy trawę, a do moich nozdrzy dociera niespotykanie piękny zapach. Wtedy coś obok się porusza. Na moim brzuchu, spoczywa czarny pysk śpiącej pantery. To ona jest źródłem tej cudownej woni. Wciągam powietrze łapczywie, jakby od tego zależało moje życie.

Jakby mój oddech zależał od niej.

Jakby była władczynią mojego serca.

Otwiera oczy, a gdy nasze spojrzenia się spotykają, mruczy z zadowoleniem.

Ociera się o mnie pyskiem. W tym geście jest tyle czułości. Nie zaznałem nigdy czegoś przyjemniejszego, nawet z kochanką. Spotkania z kocicą stają się takie realne, jakbym naprawdę mógł dotknąć jej futra.

Cały świat rozmywa się, a ja wracam do nieskończonej pustki.

Czy umęczony umysł popycha mnie ku szaleństwu?

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Żal zmącił moje zmysły. Słyszałam i widziałam wszystko, co się działo dookoła, ale nie potrafiłam zdobyć się na żadną reakcję. Jechałam na Grawerze do Zielonych Wodospadów, tuż za wozami wiozącymi rannych elfów. Za naszymi plecami wciąż było widać smugi dymu. Nie chcieliśmy zostawiać tam tylu trupów, toteż Maginni podłożyła ogień i dopilnowała wygasania pożaru. Parros powiadomił króla o klęsce oddziału. Vertill wysłał po nas straże z końmi i transportem dla tych, którzy nie mogli utrzymać się w siodle. Kiedy dojechaliśmy do zamku, czekał już na nas cały orszak powitalny, z większością szlachciców oraz parą królewską na czele.

Zsiedliśmy z koni i padliśmy na kolana przed Vertillem. Dla mnie nie był to gest poddaństwa, tylko poniesionej porażki. Król dał znak, abyśmy wstali, po czym otworzył swe ramiona w kierunku córki. Meliandra wpadła w nie niczym mała dziewczynka. Chyba nigdy nie widziałam, by tych dwoje zachowało się wobec siebie tak czule i to przy poddanych. Odsunął ją na odległość dłoni, złożył na czole pocałunek i przeniósł swój wzrok na Higgidona. Byłam pewna, że dosięgnie go gniew króla za to, iż naraził Meliandrę na takie niebezpieczeństwo, lecz Vertill wyciągnął rękę do przyszłego zięcia. Higgidon nieśmiało uścisnął jego przedramię.

– Jest nam ogromnie przykro z powodu twojej straty, generale Higgidonie – powiedział król. Higgidon skłonił głowę w podzięce.

– Jagodo... Lavirro! Dziecko drogie, wstań. – Królowa nie potrafiła zapanować nad drżeniem głosu. Podniosła mnie za ramiona, położyła dłonie na mojej twarzy i spojrzała na mnie z troską. – Nie jesteśmy w stanie wyrazić słowami wdzięczności, za uratowanie naszej córki i przyszłego zięcia oraz pięciu walecznych wojowników. Wiemy, że Amikal był ci bliski i łączymy się z tobą w bólu po jego stracie – powiedziała. W jej w oczach pojawiły się łzy, ale opanowała się i zwróciła do pozostałych. – Księżniczko Maginni, książę Nobossie, wam także po stokroć dziękujemy. Nie jesteśmy w stanie wycenić życia naszej córki. Mamy wobec was ogromny dług do spłacenia.

– Zrobiłam, co należało, Wasza Wysokość – odparła skromnie żywiołaczka.

– Dziś wieczorem wyprawimy ucztę za zmarłych – powiedziała głośno Tenessi, tak by wszyscy zgromadzeni ją słyszeli. – O zmierzchu zapraszamy wszystkich do ogrodu, by z honorami pożegnać poległych w boju rycerzy.

Dworzanie zawtórowali jej okrzykami pochwały za ten hojny gest. Gdy para królewska oddaliła się wraz ze swą córką i Higgidonem, na dziedzińcu przed zamkiem zawrzało od plotek i domysłów.

Nie byłam już w stanie wysłuchiwać tych rozmów, ale na szczęście podszedł do mnie mój brat. Otoczył silnym ramieniem oraz magiczną barierą i poprowadził w stronę zamku. Nie musiał nic mówić, wystarczyło mi, że mogłam się na nim wesprzeć. Nawet nie zauważyłam, że dotarliśmy do łaźni. Delikatnie mnie skierował, bym weszła do środka.

Pomiędzy Światami - Tom I: Przebudzenie animaga.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz