Rozdział XXV cz.1

154 36 131
                                    

Obserwuję go z oddali, jak dyszy, napina mięśnie. Skowyczy przez sen. Łzy spływają mu po czarnej sierści.

Ogarnia mnie panika. Chcę mu pomóc, ale nie wiem jak.

Krążę wokół wilka, szturcham nosem, trącam łapą, ale nie reaguje. Jego męki trwają wieki. Mam wrażenie, jakby moja dusza rozpadała się na kawałki razem z nim. Czuję tylko rozpacz i strach o obce stworzenie.

Zrezygnowana kładę się obok niego na trawie i przytulam pysk do wilczego futra. Nie mogę dać mu nic więcej niż poczucie bliskości. Tylko mój ogon zdradza poddenerwowanie. Rzuca się chaotycznie na boki, zahacza o coś i owija. Czuję mrowienie w końcówce i zastygam. Dopiero teraz dostrzegam, że jest złota, dokładnie tak samo jak u wilka. Splątały się i wyglądają jak dwa czarne węże z błyszczącymi głowami, połączone w miłosnym uścisku.

Złota poświata zaczyna się tlić, jakby ogony budziły się do życia. Błyszczą coraz jaśniej i łączą się w jedność.

Mój wilk musi być kimś prawdziwym. Animagiem.

Wiem to. Czuję całym swoim sercem, że jest mi pisany.

Chciałabym go odnaleźć i pomóc.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Tego dnia wydarzyło się tak wiele, że jedyne, o czym myślałam, to by wydostać się poza mury miasta. Obiecałam sobie, że poproszę nauczycieli, by przyjęli mnie z powrotem na treningi. Magia wzbierała we mnie każdego dnia, czasem wręcz wrzała i paliła mocniej niż wulkaniczna lawa. Nie mogłam jej ignorować w nieskończoność.

Zmrok dopiero otulał zachodzące słońce, dlatego ucieszyłam się, że będę miała całą noc na bieganie w skórze pantery. Pognałam przed siebie, nie zwracając uwagi na obrany kierunek. Starałam się o niczym nie myśleć, tylko biec jak najdalej, aż zaczęły mnie boleć łapy i płuca. Przystanęłam i zorientowałam się, że dotarłam do południowej granicy krainy elfów. Pogoda uległa diametralnej zmianie. W mieście panował upał, mimo zbliżającej się nocy, natomiast tutaj chłodny wiatr smagał mnie po twarzy. Znajdowałam się na tyle blisko rzeki, by słyszeć jej szum, jednak do moich uszu nie docierał żaden dźwięk. Podążyłam w kierunku wody, a gdy stanęłam na skarpie, z przerażeniem odkryłam, iż z rwącej rzeki, został jedynie niewielki strumień.

Czyżby Noboss przygotowywał kolejną burzę? Nie, niemożliwe, by aż tak osuszył koryto, nie zważając na konsekwencje. Okoliczne rośliny i zwierzęta mocno na tym ucierpią.

Niebo spowijały gęste chmury zasłaniające światło księżyca, dlatego wzbiłam się ponad korony drzew. Powietrze prawie trzeszczało od nagromadzonej energii. W pierwszej chwili nie dostrzegłam niczego nietypowego, ale poczułam niepokojącą aurę. Napięcie spowodowane dużym stężeniem magii. Wylądowałam na czubku najwyższego drzewa, skupiłam się z całych sił i scaliłam zmysły. Miałam rację. Daleko na zachodzie, gromadziła się ogromna chmura burzowa, jednak nie była ona tworem naturalnym. W jej kierunku, od strony rzeki, podążały błyszczące brokatowe wstęgi, świadczące o czerpaniu wody za pomocą mocy żywiołów.

Próbowałam nawiązać kontakt z bratem, jednak nie potrafiłam sięgnąć aż do zamku. Poleciałam na platformie w kierunku stolicy elfów, ale po niedługim czasie wśród drzew mignęło mi kolorowe światło. Obniżyłam lot i po cichu wylądowałam w koronie dębu. Dwie postacie biegły lasem niemal bezszelestnie, tak jak to potrafią tylko animagowie. To nie mogli być twórcy burzy. Zatem w okolicy krążyło więcej wrogów.

Znowu wpakowałam się w jakieś gówno.

Kiedy się do mnie zbliżyli, rozpoznałam ich i z ulgą sfrunęłam kawałek dalej, jednak nie sądziłam, że się tak wystraszą. Silny podmuch wiatru odbił mnie do tyłu. Uderzyłam plecami w pień i z jękiem osunęłam się na ziemię.

Pomiędzy Światami - Tom I: Przebudzenie animaga.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz