Rozdział XX cz. 2

207 50 298
                                    

Rodzeństwo wracało do sił. Dimissi usiadła na noszach, w nogach rannego elfa i próbowała utrzymać go przy życiu. Siostra musiała przekonać Joja, by pozwolił rycerzowi usiąść w siodle, ale wreszcie poddał się woli obcego mężczyzny i pogalopował w stronę zamku po pomoc. Kiedy dotarliśmy do garnizonu, czekała już na nas Merila, dwa wozy i konie dla elfów. Stara uzdrowicielka obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem i zmarszczyła brwi. Bez słowa wsiadła na wóz i zajęła się rannym.

Kiedy stanęliśmy pod stajniami wewnątrz kamiennego miasta, stan elfa był stabilny. Mimo swego wieku Merila zeskoczyła z wozu z gracją i skinęła dłonią na Amikala, który bez słowa protestu oddał się w jej ręce. Czekał na nas komitet powitalny złożony z rodziny królewskiej, narzeczonych, gwardzistów i pozostałych dwóch animagów.

– Witajcie z powrotem, moi drodzy – przywitała nas Tenessi z radosnym uśmiechem. – Mam nadzieję, że wasza podróż przebiegła bez przeszkód.

– Witaj, królowo. – Pokłoniliśmy się, a brat, jako najstarszy z rodu przejął rolę mówcy. – Spotkało nas kilka niespodzianek, ale jesteśmy cali i zdrowi. Rozumiem, że nasi rodzice nadal nie wrócili.

– Przykro mi. Rozesłaliśmy wici, ale nie mieliśmy od nich żadnych wieści. Pamiętajcie, że nasz dom jest waszym domem – powiedziała ze smutkiem i obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem. Przyciągałam nie tylko jej uwagę, ponieważ wpatrywali się we mnie wszyscy, których mijaliśmy po drodze. Moje ubranie było niemal całe przesiąknięte krwią i cuchnęłam tak, że sama nie mogłam już znieść swojego towarzystwa. – Zapewne potrzebujecie chwili na odnowienie sił, jednak wieczorem z chęcią wysłuchamy waszych opowieści przy wspólnej wieczerzy.

– Dziękujemy za zaproszenie, Wasza Wysokość – odparł Parros i pochylił się w ukłonie.

Król Vertill nie odezwał się nawet słowem, tylko przez cały ten czas bacznie obserwował nasze twarze. Kiedy para królewska opuściła dziedziniec w towarzystwie swoich gwardzistów, atmosfera zrobiła się luźniejsza. Jako pierwsza podeszła do mnie Meliandra, wraz ze swoim narzeczonym. Podczas wyjazdu ani przez chwilę nie myślałam o Higgidonie i cieszyłam się z tego, że mogłam odpocząć od wydarzeń, które miały miejsce.

Gdy zbliżyliśmy się do stolicy, zastanawiałam się, czy na widok Higgidona poczuję ukłucie żalu, albo tęsknoty, jednak tak się nie stało. Wpatrywał się we mnie ze swoją nieodgadnioną miną, ale nie widziałam w nim już byłego kochanka. Stał się narzeczonym księżniczki i nikim innym. Nie chciałam rozpatrywać, czy moje uczucia do niego zniknęły, czy po prostu zostały zagłuszone przez ostatnie wydarzenia? Magia dodawała mi pewności siebie.

– Nic ci nie jest? Wyglądasz... – Zabrakło jej słowa albo była na tyle taktowna, by nie kończyć zdania.

– Jestem cała – odparłam, starając się zachować neutralny wyraz twarzy, głosu, oczu i wszystkiego innego.

– Księżniczko, doszły mnie słuchy, że pokonałaś nie jednego przeciwnika. – Oficjalny ton i nienaganne maniery, wydały mi się w tej sytuacji komiczne, ale postanowiłam wczuć się w rolę.

– Dobrze mnie wyszkoliłeś, generale Higgidonie. – Skłoniłam się przed księżniczką tak, jak tego wymagała etykieta i dodałam: – Za twym pozwoleniem, chciałabym udać się do swojej komnaty.

– Oczywiście – odparła zdezorientowana i odpowiedziała mi skinieniem głowy.

Przemierzałam wewnętrzne tunele z mieszanymi uczuciami. O tej porze roku powinny być obwieszone koszami pięknych kwiatów, tymczasem jedyne w miarę ożywione elementy wystroju stanowił przeciąg. Komnata wyglądała tak samo, jak przed wyjazdem, uprzątnięta zadbana i z nakrytym stołem. Valia wystarała się, by wytrzepać moją pościel z sierści Zazy, mimo to ciągle czułam jej zapach na poduszce.

Pomiędzy Światami - Tom I: Przebudzenie animaga.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz