Rozdział 20 - William

37 5 15
                                    

Podczas gdy Magda wyprowadza Adama na balkon, ja tylko stoję i patrzę. Już raz miałem okazję zobaczyć u niego podobne zachowanie i wiem, że to atak paniki. Jednakże zupełnie nie rozumiem, co go wywołało. Boję się, że ma to związek ze mną i moją obecnością w tym domu. Zdaję sobie sprawę z tego, że ani trochę nie spodziewał się mnie tutaj zobaczyć. Pewnie także nie chciał. A teraz przeze mnie znów źle się czuje.

W pewnym momencie słyszę śmiech Magdy, a zaraz potem oznajmia, że idzie zrobić herbaty. Przechodzi przez pokój i nawet na mnie nie patrzy. Gdy znika na korytarzu, nastaje cisza, która wydaje mi się straszliwie głośna. Na powrót siadam na łóżku i utykam wzrok we własnych dłoniach, teraz splecionych między kolanami. Ani drgnę, bojąc się wydać jakikolwiek dźwięk. Słyszę jedynie odgłos oddechu Adama. Gdy podnoszę wzrok, widzę że opiera się o barierkę i pali papierosa. Nie widzę jego twarzy, więc nie jestem w stanie stwierdzić, jak się czuje. I czy mógłby się wkurzyć, gdybym teraz do niego podszedł i zagadał.

Jego wcześniejsze słowa wciąż odbijają się echem w mojej głowie. Wciąż jeszcze chyba nie dociera do mnie to, co się stało. Wiem, co to oznacza, ale mam ochotę się uszczypnąć i przekonać, czy nie śnię.

Adam wreszcie chce zakopać topór wojenny. Tak bardzo się z tego cieszę, że nawet moje lęki teraz wydają mi się nieco mniejsze.

Wreszcie zbieram się na odwagę i wstaję. Wychodzę na balkon i powoli zbliżam się do Adama.

— Mogę? — pytam delikatnie.

Wzrusza ramionami i wypuszcza z ust kolejną falę dymu. Postanawiam potraktować to jako zachętę. Bo skoro nie protestuje, to chyba nie ma nic przeciwko, prawda?

Podchodzę do barierki i zaciskam na niej dłonie, przy tym unikam patrzenia w dół. Mam nadzieję, że chłopak nie zwróci na to uwagi.

Żaden z nas się nie odzywa, a mnie aż swędzi język, żeby przerwać ciszę. Moje dłonie pocą się z nerwów, mimo ogarniającego mnie chłodu. Jest bardzo zimno i powoli zaczynam żałować, że mam na sobie tylko cienki sweter.

— Czy... — Przełykam ślinę i biorę głęboki oddech. Lodowate powietrze pali mnie w płuca. — Czy wszystko w porządku już?

Nie patrzy na mnie, ale odrobinę marszczy brwi i stąd domyślam się, że wcale mnie nie ignoruje. Jeszcze raz zaciąga się papierosem, a strzepuje popiół do papierośnicy. Zerka na niego, tak jakby się zastanawiał, czy pozwolić sobie na jeszcze odrobinę nikotyny. Wreszcie gasi go i zostawia wśród kilku innych niedopałków.

Przez cały ten czas zżerają mnie nerwy i w napięciu czekam, aż się do mnie odezwie.

— Bywało lepiej — mruczy wreszcie. — Ty?

Nie wydaje mi się, żeby rzeczywiście pytał mnie o moje samopoczucie, a robi to jedynie z grzeczności. Choć przecież wcale nie musi tak być. Po prostu nie mam pewności.

— Tylko trochę lepiej, dziękuję. — Udzielam wymijającej odpowiedzi. Ocieram policzki rękawem, bo wciąż mam wilgotne policzki. Kolejne łzy tylko czekają na swoją turę. — Przepraszam.

Adam wzdycha, przy czym wypuszcza z ust kłębek pary. Obejmuję się ramionami, bo nagle przypominam sobie, że jest mi zimno. Mam nadzieję, że nie trzęsę się za bardzo i nie zwróci na to uwagi.

— Za co znowu? — pyta zmęczonym głosem. To sprawia, że czuję się ze sobą jeszcze gorzej. — Ciągle tylko przepraszasz i nic z tego nie wynika.

— Przepra...

— Przestań przepraszać — warczy na mnie, aż się wzdrygam. Spuszczam wzrok i mrugam, żeby odgonić łzy. Jestem dziś trochę przewrażliwiony. — Dobra, teraz ja przepraszam. Ale ty już nie przepraszaj. Nie tak bez przerwy.

Z moich ust wydobywa się krótki chichot i chyba oboje jesteśmy tym trochę zaskoczeni. Adam zerka na mnie z ukosa i, wydaje mi się, uśmiecha się półgębkiem.

— A czy mogę chociaż powiedzieć, za co teraz przeprosiłem?

Wzrusza ramionami, ale zaraz przytakuje.

— Za ten atak paniki — wyjaśniam bez owijania w bawełnę. — Bo to moja wina, prawda?

Zamyka oczy i milczy przez chwilę. Daję mu czas i przestrzeń, bo wiem, że rozmowa ze mną pewnie jest dla niego trudna. I tak jestem pod wrażeniem, że w ogóle udaje nam się wymienić choć te parę zdań. Dla mnie to już sukces i ogromny postęp.

— Tym razem nie ma to nic wspólnego z tobą — odpowiada stanowczo, więc chcąc nie chcąc muszę mu uwierzyć. — Chwilowo nienawidzę cię trochę mniej — odpycha się od barierki i podpiera się pod boki — ale to nie znaczy, że nagle ci ufam. Odpuść.

Z powrotem odwraca się ode mnie i utyka wzrok w czymś, co znajduje się daleko stąd.

— Przepraszam — wymyka mi się. Na szczęście Adam zdaje się to ignorować. — Nie jesteś mi nic winien tylko dlatego, że ja pierwszy... — mówię, choć chyba bardziej do siebie.

— Wiem o tym. — Wzrusza ramionami, a ja w frustracji zamykam oczy.

Muszę przyznać, że trochę mnie denerwuje cała ta jego obojętność. Wydaje mi się taki odległy i zupełnie zamknięty na wszystko. Jakby nie obchodziło go zupełnie nic, co się do niego mówi.

Biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić. Nie czuję się komfortowo, ale nie mogę się do tego przyznać. Nie chcę tego wszystkiego zepsuć aż tak szybko. Może on po prostu jest właśnie taką osobą i jeśli chcę utrzymać z nim pokojową relację, to muszę po prostu się przyzwyczaić.

— Wiesz co? — Wzdrygam się, gdyż boję się, co mogę od niego usłyszeć. Niemniej jednak, otwieram oczy i zerkam w jego stronę. Wciąż na mnie nie patrzy, ale przynajmniej wydaje się spokojny. — Możesz spędzić święta z nami, jeśli chcesz.

Marszczę brwi i milczę, bo spodziewam się usłyszeć coś jeszcze. Przez chwilę jestem pewny, że zaraz wyjaśni, że tylko żartuje i chce jedynie sprawdzić moją reakcję. Może zamierza mnie wyśmiać, gdy rzeczywiście mu uwierzę.

Ale nic się nie dzieje. Nie słyszę śmiechu, a gdy Adam odwraca się, nie widzę w jego oczach ani śladu kpiny czy szyderstwa. Patrzy na mnie spokojnie, cierpliwie czeka, aż ja się odezwę i jakkolwiek zareaguję.

Reflektuję się i chrząkam.

— Jesteś... pewny? — dukam. Zaczynam się denerwować i teraz moje ciało drży już nie tylko z zimna. Dlaczego ja tak na niego reaguję, tak bardzo się stresuję?

— Zimno ci? — Przechyla głowę, natomiast ja czuję się zakłopotany i odwracam wzrok. — Wracajmy, co?

Pierwszy wchodzi z powrotem do domu. Podążam za nim i czuję niesamowitą ulgę, kiedy ogarnia mnie przyjemne ciepło. Przez moje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, od którego bezwolnie potrząsam głową. Wydaję z siebie cichy, krótki jęk.

Zamykam drzwi balkonowe i przekręcam klamkę.

— No nareszcie. — Magda wychyla się z korytarza i uśmiecha odrobinę ironicznie. — Herbata wam stygnie, a nie chciałam przeszkadzać.

Adam wzdycha, a ja tylko masuję swoje zmarznięte ramiona. Gorący napój jest dokładnie tym, czego teraz potrzebuję. Marzę o tym, by rozgrzać się od środka i wreszcie przestać się trząść.

Aż do końca [16+] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz