Rozdział 36 - William

40 4 11
                                    

Feliks wciąż jeszcze nie wraca z pracy, bo pewnie stoi w jakimś korku. Natomiast Abigail źle się czuje i dlatego to ja zajmuję się dzieckiem. Nie przeszkadza mi to. Zaczynam się już do niego przyzwyczajać i ciągły płacz już nie robi na mnie aż takiego wrażenia. Właściwie to im więcej czasu spędzam z Genevieve, tym bardziej ją lubię. Tak naprawdę jest bardzo spokojną i ciekawą świata dziewczynką. Bardzo lubi się przytulać i nie jest w stanie zasnąć bez swojego ulubionego misia. W czym przypomina mi mnie samego.

Mała zaczyna się już nudzić leżeniem w łóżeczku, dlatego biorę ją na ręce. Trzymam tak, jak nauczył mnie tego Feliks i dzięki temu nam obojgu jest wygodnie.

Schodzę z nią na dół i zaczynam przechadzać się po domu. Pokazuję jej różne przedmioty, choć tak naprawdę nie mam pojęcia, ile z tego rozumie. Niemniej jednak, lubi słuchać i poznawać swoje otoczenie.

Gdy zaczynają boleć mnie ręce, siadam na kanapie w salonie i kładę ją sobie na kolanach. Rozczula mnie widok, jak wtula twarz w mój brzuch. Uśmiecha się tak uroczo, że muszę pogłaskać ją po policzku. Ciekawe, czy ja też taki byłem.

— Cześć, Willy... — Abigail schodzi po schodach, głośno przy tym ziewając. — Jak Vivi?

— Spokojna jak aniołek — odpowiadam zgodnie z prawdą. — Jak się czujesz?

Wzrusza ramionami. Zajmuje miejsce obok mnie i patrzy z uwielbieniem na swoją córkę. Stroi do niej głupie miny, co bardzo ją rozbawia. Gdy się uśmiecha, śmiesznie marszczy nosek i pokazuje swoje dziąsełka.

— Już mnie nie boli ani brzuch, ani głowa — mówi półszeptem. — Jestem tylko tak bardzo zmęczona... Nie miałam pojęcia, że opieka nad noworodkiem jest taka wyczerpująca. — Wzdycha z żalem, a we mnie budzi się jakiś instynkt opiekuńczy. Tak bardzo chciałbym umieć pomóc jej jeszcze bardziej. — Dziękuję, że nam pomagasz, braciszku.

— Dla mnie to tylko przyjemność. — Półprawda to wcale nie kłamstwo, prawda? — Będzie tylko łatwiej — zapewniam i mocno w to wierzę.

Rozlega się dzwonek do drzwi i oboje patrzymy na siebie zaskoczeni. To raczej nie Feliks, bo on nigdy nie zapomina kluczy, a poza tym wie, gdzie są schowane zapasowe. Magda nie przychodzi bez zapowiedzi i odrzucam też Adama, który przecież nie ma pojęcia, gdzie mieszkam. Po minie siostry widzę, że ona też nie ma żadnego pomysłu.

Ostrożnie wstaję i idę z nią do ganku. Otwiera drzwi, a mi o mało serce nie wyskakuje z piersi. Na widok mojej matki robi mi się słabo i mroczki zaczynają tańczyć mi przed oczami. Muszę oprzeć się o ścianę, żeby nie upaść.

— Abigail! — szczebiocze kobieta ze sztucznym entuzjazmem. Jest jej jedynym dzieckiem, które akceptuje, ale chyba wciąż ma jej za złe, że nie zrezygnowała ze mnie. — Córeczko kochana moja!

Wracam do salonu i na powrót siadam na kanapie. Genevieve robi się niespokojna, jakby wyczuwała wrogą energię swojej babki.

— Co ty tu robisz? — Słyszę gniew w głosie Abigail. W duchu jej kibicuję. — Nie mówiłaś, że przyjdziesz.

— Och, no wiesz. — Robi mi się niedobrze. — Chciałam poznać moją wnusię.

Vivi zaczyna płakać, a ja nie wiem, co mam robić. Wstaję i zaczynam krążyć w kółko. Mówię do niej uspokajająco i delikatnie ją kołyszę, ale to nie działa. Nie śmierdzi, więc pieluszkę ma czystą. Może jest głodna lub chce jej się pić? Nie wiem, nie wiem!

Abigail wraca do środka i czuję niewyobrażalną ulgę na jej widok. A potem znów widzę tę kobietę o blond farbowanych brązowych włosach i lodowatych, niebieskich oczach. Są dokładnie takie same jak moje, a jednak zupełnie inne.

Aż do końca [16+] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz