Rozdział 69 - Adam

28 3 2
                                    

Pomagam Williamowi wziąć prysznic, bo bardzo nie chcę, żeby zasłabł i zrobił sobie krzywdę. Pilnuję go, gdy myje włosy i szoruje spocone ciało. Widzę, jak poruszają się jego mięśnie i naciąga mokra skóra na ramionach. Zdaję sobie sprawę z tego, jaki jest piękny. Mógłbym porównać go do greckiego boga. Nie znam mitologii zbyt dobrze, lecz jestem pewien, że byłby Apollinem. Obaj są piękni i rozświetlają świat w oczach innych ludzi. I wiem to tylko dlatego, że mój chłopak mi o tym powiedział.

Ale w całej tej sytuacji nie widzę absolutnie nic romantycznego. William cały czas spogląda na mnie z uśmiechem i prowokuje, żebym opuścił wzrok. To sprawia, że czuję się co najmniej zażenowany i bardzo ostentacyjnie przewracam oczami.

Nagość niespecjalnie mi przeszkadza. Zresztą, równocześnie nie jest dla mnie szczególnie podniecająca. Owszem, podoba mi się sposób, w jaki porusza się klatka piersiowa Williama i kocham wszystkie jego krągłości. Pewnie mógłbym na niego patrzeć bez przerwy. A jednak nie jestem podniecony na tyle, by odpaliły mi się męskie instynkty. Żaden żołnierz nie stoi na baczność. Właściwie to nie wiem, dlaczego tak jest. Może jestem popsuty.

Chłopak wychodzi z kabiny prysznicowej i o mały włos nie ślizga się na płytkach. W ostatniej chwili łapię go w pasie. Otaczam go ramionami i pomagam odzyskać równowagę. Śmieje się jak wariat, co jest bardzo dobrym znakiem. Cieszę się, że odzyskuje dobry humor.

Wyciera się, a ja zdejmuję przemoczoną koszulkę. Właściwie to spodnie też powinienem zdjąć.

— Uuu! — William mruga zachwycony moim nagim torsem. Za to piorunuję go wzrokiem i wzdycham.

O dziwo, wcale nie czuję się zawstydzony faktem, że chłopak może teraz podziwiać wszystkie moje blizny i niedoskonałości. Przy nim włącza mi się jakaś przyjemna swoboda. Nie jestem zawstydzony.

Nawet jeśli jest on pierwszą osobą, która ogląda mnie bez koszulki. Poza Profesorkiem, który na początku naszej znajomości musiał zmieniać mi opatrunki. Oraz biologicznym ojcem, który był powodem konieczności zakładania opatrunków. Ich nie biorę pod uwagę.

Mimo wszystko, jeszcze nie przywykłem do tej swobody, która nagle gości między mną a Williamem. Wiem, w którym momencie się pojawiła, lecz nie potrafię sprecyzować, dlaczego. Ale to tak naprawdę bez znaczenia.

— Jesteś piękny, Koteczku — oznajmia mój chłopak z czystą powagą. Od teraz jestem jego kotkiem. Ciekawe, czy to przez uszka od Magdy. — Kocham twoje ciało.

Nie udaje mi się powstrzymać prychnięcia, które najwyraźniej go zaskakuje.

— Nie lubię mojego ciała — mówię cicho. — Nienawidzę tych blizn.

William, wciąż jedynie owinięty ręcznikiem, podchodzi do mnie. Całuje mnie w podbródek.

— Rozumiem to — przyznaje spokojnie. Kładzie dłoń na mojej klatce piersiowej, a potem zjeżdża palcami w dół i sięga do pępka. Wzdrygam się i sztywnieję. To jest najgorsze miejsce, którego mógłby w ogóle dotknąć. Moja najbardziej bolesna i znienawidzona blizna. Jednak nie odsuwam się. — Ale to nie zmienia faktu, że kocham ciebie całego. — Kładzie nacisk na ostatnim słowie. Opiera czoło o mój bark. — Czyli twoje ciało też.

Przełykam ślinę. Nie mam odwagi teraz go przytulić, dlatego tylko tak stoję trochę niezręcznie.

— Moje blizny też? — pytam zduszonym głosem. William wciąż opiera dłoń o mój pępek, co mnie mocno rozprasza.

— Z chęcią pocałowałbym je wszystkie — zapewnia. Odsuwa się odrobinę, żeby spojrzeć mi w oczy. Uśmiecha się wyzywająco. — I zrobię to, jeśli tylko mi pozwolisz.

Aż do końca [16+] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz