Rozdział 42 - William

30 5 17
                                    

Marzec trwa już kilka dni, a mnie dopada potężny stres związany ze zbliżającą się maturą. Zostaje tak mało czasu, a ja nie mam pojęcia, czy w ogóle jestem do niej jakkolwiek przygotowany.

Najmniej boję się egzaminu z języka angielskiego, ale to akurat zupełnie oczywiste. Matematyka i rozszerzone przedmioty też nie przerażają mnie tak bardzo, jak język polski. Gramatyka i ortografia zdecydowanie nie są moją mocną stroną. Co prawda, Magda regularnie pomaga mi przyswoić materiał i razem powtarzamy sobie treści lektur. Ale i tak czuję, że to za mało.

Przez cały miesiąc wychodzę z domu tylko do szkoły, a i tak często wracam do domu wcześniej. Z przyjaciółmi, tak na dobrą sprawę, utrzymuję kontakt tylko telefoniczny. Z Magdą prowadzę rozmowy wideo, a z Adamem wymieniam się wiadomościami. To trochę męczące i naprawdę za nimi tęsknię. Chcę znowu oprzeć się na ramieniu mojej przyjaciółki i...

Mój mózg działa z opóźnieniem i dopiero teraz przypominam sobie ten moment, kiedy po raz pierwszy przytulam Adama. Wiem, że on bardzo nie lubi, gdy ktoś jakkolwiek go dotyka. Nie wzdryga się tylko wtedy, gdy robi to Magda, bo jej ufa bezgranicznie.

A wtedy sam z siebie zaproponował mi przytulenie. Nie byłem pewien, czy powinienem, dlatego objąłem go bardzo ostrożnie. Chciałem dać mu przestrzeń do wycofania się. Ale to nie nastąpiło, a on po chwili też mnie objął.

To było takie miłe, tak absolutnie przyjemne. On jest taki ciepły i... miękki? Nie wiem, jak inaczej nazwać to, jak cudownie się go przytula. Jest ode mnie wyższy o głowę i dlatego mogłem tak fajnie oprzeć czoło na jego ramieniu.

Zaskoczyło mnie to, jak bezpiecznie czułem się w jego objęciach. Jakby już nigdy więcej nie miało spotkać mnie nic złego.

To było...

— O czym myślisz? — Wzdrygam się na dźwięk głosu Abigail. Siedzi obok mnie i coś notuje, podczas gdy ja próbuję się skupić na powtarzaniu materiału z rozszerzonej chemii. Próbuję, ponieważ po raz kolejny odpływam myślami gdzieś daleko. — Uśmiechasz się tak błogo.

Przygryzam dolną wargę i czuję, jak gorący rumieniec wpływa na moje policzki. Przyciskam książkę do twarzy, choć to bez sensu, bo przecież i tak już zauważyła.

— Oho? — Chichocze. Odkłada notes i teraz całą swoją uwagę skupia na mnie. Przez to czerwienię się jeszcze bardziej. Nawet nie wiem, dlaczego. — Kim jest ten szczęściarz?

— Nie wiem, o czym mówisz... — mamroczę. Robi mi się duszno. — Muszę się przejść.

— Czyli nie chcesz o nim rozmawiać? — pyta ze sztucznym zawodem. — Szkoda.

— Nie mam o kim. — Odrzucam podręcznik na bok i wstaję z kanapy. Nagle nam w sobie tyle niespożytkowanej energii, że aż mnie nosi. Jeśli zaraz tego nie rozchodzę, to chyba wybuchnę. Lub zwariuję. Albo lepiej: najpierw zwariuję, a potem wybuchnę. — Oczywiście poza Leo Valdezem — mówię na odczepnego. Abi doskonale wie, kim jest ten książkowy bohater. Mam nadzieję, że ta wymówka jej wystarczy.

Wkładam ciepłą bluzę i moje ulubione żółte tenisówki. Wychodzę na zewnątrz i od razu biorę głęboki, uspokajający wdech. Powietrze jest dziś świeże i przyjemnie ciepłe. Słoneczko ładnie świeci na bezchmurnym niebie.

Nie wiem, dokąd właściwie idę, ale wcale się nie zatrzymuję. Czuję wypieki na twarzy i napięcie w mięśniach. Żałuję, że nie mam przy sobie moich słuchawek nausznych. Muzyka mogłaby trochę mi pomóc się uspokoić. A tak, mam do dyspozycji jedynie szum samochodów, śpiew ptaków i szczekanie psów. Ewentualnie krzyki małych dzieci, z którymi rodzice spacerują chodnikiem.

Aż do końca [16+] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz