Rozdział 57 - Adam

33 3 25
                                    

Właśnie przypominam sobie o tym, jak przepiękne oczy ma William i jak bardzo tęskniłem za patrzeniem w nie. Mają lodowy odcień, który zmienia swoją intensywność w zależności od światła. Na przykład teraz są bardzo jasne, niemal blade. To trochę tak, jakby w chłopaku zanikała wola życia. Nie, nie chcę o tym myśleć w ten sposób. Pewnie po prostu jest zmęczony, czy cokolwiek.

Patrzymy sobie w oczy przez chwilę, lecz nie jestem w stanie stwierdzić, jak długą. Może to tylko kilka sekund, a może nawet cała wieczność. To nie ma znaczenia.

Z wielką chęcią wpatrywałbym się w tęczówki Williama jeszcze dłużej, gdyby tylko nie odwrócił wzroku jako pierwszy. Zauważam, jak zaraz rumieniec wpływa na jego policzki. Mój żołądek robi bardzo niezdarnego fikołka i ja też robię się czerwony. Nagle jest mi bardzo gorąco i twarz mnie wręcz piecze. To takie dziwne.

A potem do gardła podchodzi mi palący kwas. Ręce mi się trzęsą i muszę wcisnąć je do kieszeni bluzy, żeby to ukryć. Natrafiam palcami na jakiś kształt. To coś plastikowego, może jakaś figurka? Nie mam pojęcia, co to konkretnie jest ani tym bardziej co tu robi. Przecież ja nie noszę przy sobie takich rzeczy. Zresztą, nieważne.

Przełykam ślinę i próbuję oprzytomnieć. Obecność Williama sprawia, że mój mózg zamienia się w rozwodniony budyń i myślę z jeszcze większym trudem, niż zazwyczaj. To też jest bardzo dziwne.

Robię się nerwowy. Teraz wszystkie scenariusze, które tak dokładnie planowałem, po prostu wyparowują. Brakuje mi odpowiednich słów i nie wiem, jak zacząć tę rozmowę. No i co ja właściwie mam mu powiedzieć? Że mu wybaczam jak za pstryknięciem palca? Chciałbym, serio. Tyle że moje serce pragnie właśnie to zrobić lub przynajmniej spróbować, jeśli William też zechce. Ale z nim walczy umysł, który każe mi stąd spieprzać i nigdy więcej nawet nie myśleć o tym człowieku. Bo on zranił mnie już tyle razy, więc po co dalej w to brnąć?

Którego z nich mam posłuchać? A może żadnego? Matko, jestem taki zagubiony. Naprawdę nie wiem, co powinienem zrobić. Nawet mimo tego, że chęć walki o tego chłopaka, którego darzę uczuciem, u mnie przeważa.

Reflektuję się i wreszcie zamykam za sobą drzwi. Przecież jestem tutaj trochę nielegalnie i mogę mieć kłopoty, jeśli ktoś mnie przyłapie na przebywanie w szpitalu tak późno. No ale co ja poradzę, że przez cały dzień zajęło mi zbieranie w sobie siły, by tu przyjść? Może to jest błąd, a może najlepsza decyzja w całym moim życiu. To niedługo się okaże.

Zauważam wytatuowaną dziewczynę, która siedzi na łóżku obok Williama. W pewnym sensie to dzięki niej teraz tu jestem. Przynajmniej w jakimś stopniu. Dlatego posyłam jej trochę niezręczny uśmiech i bezgłośnie dziękuję za pomoc. Ona w odpowiedzi przytakuje i salutuje. Zakłada słuchawki nauszne i gestem zachęca mnie, żebym zrobił to, po co tutaj przyszedłem. Kurde, nie wiem, kim jest ta kobieta, ale już ją lubię.

Biorę głęboki oddech i stawiam pierwszy krok. Moje ciało robi się jakieś takie ciężkie. Ale dziś to ja mam nad nim władzę, a nie na odwrót. Tego dnia czuję w sobie jakąś taką siłę i jestem gotowy walczyć choćby z samym słońcem. Łopatą na słońce, czy jakoś tak? Nie pamiętam.

Chrząkam ostentacyjnie, mając nadzieję, że to zwróci na mnie uwagę Williama. Udaje się i chłopak teraz patrzy na mnie pytająco. Najpierw dostrzegam łzy w jego oczach i drżenie dolnej wargi, a potem całą resztę. Ręce pokrywają mu siniaki, jest nienaturalnie blady i ma plaster pod lewym okiem. Odruchowo zaczynam zastanawiać się nad tym, co mogło mu się stać. Nieźle go poturbowało, muszę przyznać.

Karcę się za cień satysfakcji. Nie mam z czego się cieszyć.

— No... to... — Chrząkam jeszcze raz. Zaczynam nerwowo drapać się po karku. Czuję stróżkę potu spływającą mi po plecach. Mam nadzieję, że przynajmniej nie śmierdzę. — Cholera no, ja nie jestem dobrym mówcą...

Aż do końca [16+] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz