Rozdział 58 Fraznz

51 6 0
                                    

* następny dzień (10 kwietnia, niedziela)

* Wiktoria

- Tu es!!!/Jesteś!!! - Louise rzuciła się na mnie, gdy tylko dostrzegła mnie przy jednym ze stolików jej kawiarni. - Est-ce le bel Américain dont Raph parlait ?/To ten przystojny Amerykaniec, o którym mówił Raph? - zapytała patrząc sugestywnie na Moneta.

- Raph est un bavard./Raph to plotkara. - odparłam z lekkim uśmiechem odgarniając włosy za ucho.

Rano zarządziłam, iż śniadanie zjemy właśnie u mojej przyjaciółki, co mężczyzna przyjął bez żadnej reakcji. Od wczoraj cały czas chodził przygaszony i mogłam się jedynie domyślać, że coś go dręczy.

- Raph est mon mari, chérie, mais d'après ce que je vois, tu n'as pas encore de bague. Ce n'est pas agréable de vivre ainsi sans se marier, ce n'est pas agréable./Raph to mój mąż, kochana, ale z tego co widzę to ty jeszcze nie masz pierścionka. Nie ładnie tak żyć bez ślubu, nie ładnie. - wywróciłam oczami.

- Très drôle. Je cuisine pour lui depuis presque une semaine et aujourd'hui nous sommes venus chez vous./Bardzo zabawne. Przez prawie tydzień mu gotowałam, a dziś przyszliśmy do ciebie. - wyjaśniłam.

- To prawda? - zwróciła się już po angielsku do Vincent'a. - Ta stara jędza ci robiła śniadanka do łóżka?

Nie odpowiedział.

- Ne le dérange pas./Nie męcz go. - poprosiłam.

- Ne vous fatiguez pas tout de suite, ne vous fatiguez pas./Od razu nie męcz, nie męcz. - przedrzeźniała mnie. - C'est un adulte, pas un enfant./To dorosły chłop, a nie dziecko. - na powrót skierowała swoją uwagę na bruneta. - To dobrze, że umiesz gotować, ale mogę ci dać kilka nowych przepisów, abyś miała co zrobić koledze jak zostanie u ciebie na noc. - zasugerowała już po angielsku z cwanym uśmiechem. - Nic tak nie daje energii po zarwanej nocy jak dobre śniadanie.

- Czy ty musisz być taka... Bezpośrednia? - od razu wyłapałam aluzję w jej słowach.

- A co, może mi powiedz, że nigdy nie pomyślałaś o swoim przyjacielu w TAKI sposób? - spuściłam wzrok, czując wykwitające rumieńce.

- Przepraszam za nią. - powiedziałam w końcu.

Z nowy brak reakcji.

- Monet nie ignoruj mnie. To, że masz jakiegoś kaca moralnego, nie znaczy, że pozwolę się traktować jak powietrze. - cisza między nami coraz bardziej mnie irytowała.

- Zamówiłem nam na wieczór stolik w restauracji. - odezwał się w końcu. - To ostatni dzień w Paryżu więc, co do reszty planów zdaję się na ciebie.

- Popatrz na mnie. - rozkazałam i uzbroiłam się w cierpliwość. - Nie wiem, co sobie wymyśliłeś - zaczęłam, gdy w końcu złapaliśmy kontakt wzrokowy. - ale przestań, bo zaczynasz mnie irytować, a moja wytrzymałość ma swoje granice. - mieć nie odpowiedział, bo akurat podeszła do nas Louise z jedzeniem.

- Smacznego. - uśmiechnęła się w naszą stronę życzliwie, co odwzajemniłam.

- Błagam cię, przestań się tak zachowywać... - schowałam twarz w dłoniach z bezsilności. - Monet do jasnej cholery... Zrobię wszystko, ale przestań.... Proszę cię. - byłam uparta, ale umiałam odpuścić.

To jednak na nic się nie zdało, bo odpowiedziała mi cisza.

***

- Gotowa? - odezwał się mężczyzna wchodząc do łazienki, gdzie kończyłam się szykować.

Obliged by contract - V.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz