Rozdział 7

4.1K 193 49
                                    

Colette

Wyszłam rano pobiegać. Czułam, że wszyscy trochę dłużej pośpią, a ja chciałam trochę pomyśleć. Nie chciałam tego dnia za bardzo rozmawiać z Raidenem. Za każdym razem, jak pojawiał się w mojej głowie, myślałam o naszej rozmowie, gdy poszłam go zaprowadzić do łazienki. Nie wiedziałam, dlaczego postanowiłam powiedzieć o tej masce, ale takie miałam wrażenie. Gdy Raiden rozmawiał z Liamem, wcale nie udawał takiego pewnego siebie. Inaczej rozmawiał z kolegami, a inaczej rozmawiał ze mną, czy innymi ludźmi w szkole.

Zatrzymałam się pod budynkiem, w którym kiedyś znajdowała się kawiarnia, należąca do mojej mamy. Dokładnie pamiętałam to miejsce. Zamknęli ją, dopiero jak mieliśmy się wyprowadzać z Golden Creek. Nie było sensu jej zatrzymywać i rodzice doskonale to wiedzieli. Nasza kawiarnia w Holloway radziła sobie o wiele lepiej.

Zabrałam ze sobą pieniądze, dlatego podbiegłam do kwiaciarni i kupiłam mały bukiecik kwiatów. Skierowałam się później prosto na cmentarz.

Przeszedł mnie dreszcz, jak tylko przekroczyłam jego bramę. Szłam spokojnie po trawie, uważnie przyglądając się tabliczkom z nazwiskami. Cisza wokół mnie wydawała się nienaturalnie głęboka. Poza mną nie było tam żywej duszy.

Znalazłam znajomą tabliczkę. Kucnęłam na trawie i położyłam przed nią kwiaty.

– Dzień dobry, panie Williams – wyszeptałam, unosząc lekko kącik ust.

Pan Williams był kiedyś przyjacielem rodziny. Spędzał z nami mnóstwo czasu. Uwielbiałam tego człowieka. Zawsze był uśmiechnięty i na zawsze go takiego zapamiętam.

– Tym razem nie przyniosłam krzyżówek, bo zapomniałam, ale jak znowu tutaj przyjedziemy, to obowiązkowo przyniosę i rozwiążemy coś. Wiem, że pewnie widzi pan wszystko, co się dzieje. Pewnie powiedziałby mi pan, żebym się postawiła... Tylko ciężko jest to zrobić, gdy jest się samemu przeciw wszystkim. Czemu Raidenowi potrafię odpowiedzieć na zaczepki a im nie? Czemu przy nich paraliżuje mnie strach? – zapytałam cicho i usiadłam na trawie, podciągając kolana do klatki piersiowej. – Bo on nie zrobiłby mi krzywdy... – odpowiedziałam sobie po chwili. – Nie skrzywdziłby mnie... A oni mogliby to zrobić.

Taka była prawda. Raiden by mnie nie skrzywdził. A już na pewno nie zrobiłby tego celowo.

– Pójdę już. – Podniosłam się szybko. – Mama pewnie zaraz zacznie mnie szukać. Wrócę tu niedługo, obiecuję. Mam nadzieję, że tam już pana nic nie boli i jest pan szczęśliwy.

Po kilkunastu minutach wbiegłam do domu i spojrzałam na mamę i babcię, które kręciły się po kuchni, przygotowując śniadanie. Na stole leżała już szklanka z wodą, na którą mama kiwnęła mi lekko głową. Wypiłam ją od razu i uśmiechnęłam się do nich.

– Dzień dobry, ranny ptaszku – przywitała się, całując mnie w głowę. – Twój brat to mógłby spać do południa...

– Obudziłam się, jak słońce zaczęło mi wpadać do pokoju. Nie mogłam już później zasnąć, to poszłam pobiegać. Vivi jeszcze śpi?

– Nie. Poszła do chłopców, żeby zobaczyć, czy już wstali. Znając życie, to tylko tata wstał. Ciekawe, o której godzinie się położyli? Pewnie późno. – Sama odpowiedziała sobie na pytanie, dobrze znając własnego syna.

Liam nigdy nie kładł się wcześnie. Nieważne, na którą godzinę miał do szkoły. Chyba że był przed wyścigiem. To był wyjątek.

– Oni w przyszły weekend lecą na wyścig? – zapytałam, a mama od razu kiwnęła głową. – W końcu będzie w domu cisza i spokój. Na to czekałam. Tylko nie mów tacie. Bardziej chodzi mi o Liama, bo skoro jego nie będzie, to jego kolegów również.

Shootin' for love #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz