🌺 7 🌺

391 9 0
                                    

Pov. Santia

      Nie miałam czasu, żeby wypowiedzieć te pytania na głos, bo w końcu dojechałyśmy do domu. Byłam w stanie wydusić tylko dwa słowa.

   - O matko!

        Dom był cały biały, z wysokim dachem pokrytym piaskowożółtą dachówką. Miał przynajmniej trzy poziomy, ale nie mogłam tego dokładnie oszacować, bo wszędzie było pełno balkonów, okien i tego typu rzeczy. Przed nami wznosił się imponujący ganek, na którym, ponieważ było już po dziewiętnastej, paliły się światła, co sprawiało, że budynek wyglądał jak ze snu. Słońce miało wkrótce zajść i na niebie malowały się oszałamiające kolory, które kontrastowały z nieskalną bielą ścian budowli.

          Matka objechała fontannę i zaparkowała samochód na wprost schodów, które prowadziły do głównych drzwi. Gdy wysiadłam, miałam wrażenie, że dotarłam do najbardziej luksusowego hotelu w całej Polsce. Tylko, że to nie był hotel, to był dom.... Podobno miał to być mój dom... A przynajmniej to starała mi się wmówić matka.

          Gdy tylko wysiadłam z auta, Grzegorz Ryskala stanął w drzwiach domu. Za nim stało trzech mężczyzn przebranych za pingwiny.

           Mąż mojej matki ubrany był inaczej niż wtedy, kiedy kilka razy dostąpiłam zaszczytu przebywania w jego towarzystwie. Zamiast drogiego garnituru i markowej kamizelki miał na sobie białe bermudy i jasnoniebieską koszulkę polo. Na noki założył plażowe klapki, a ciemne włosy, zwykle zaczesane do tyłu, teraz były zmierzwione.

Moja wina Santia x BorysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz