🌺 16 🌺

451 17 3
                                    

Pov. Borys

     - Co ty wyprawiasz? - wyrwałem jej patelnię z ręki i odłożyłem na blat. Azor zaczął się rzucać, a Santia wydała z siebie zduszony krzyk i przywarła do mojej piersi.

     Zaskoczyło mnie, że szukała u mnie ratunku, chociaż to ja ją straszyłem.

       - Azor, siad! - pies uspokoił się natychmiast, usiadł i zaczął radośnie merdać ogonem.

      Spojrzałem na Santię, która obiema rękami kurczowo trzymała się mojej koszuli, i uśmiechnąłem się. Po chwili dotarło do niej, co robi: wtedy puściła mnie i odepchnęła.

        - Pogrzało cię czy co?

         - Po pierwsze, ostatni raz podniosłaś rękę na mojego psa, a po drugie - ostrzegłem ją, wpatrując się w jej oczy; jakaś część mózgu zauważyła drobne piegi na jej nosie i policzkach i zafiksowała się na nich - nigdy więcej mnie nie obrażaj, bo naprawdę będziemy mieli problem.

          Zachowywała się jakoś dziwnie. Najpierw popatrzyła mi w oczy, a potem przeniosła wzrok na mój tors, bo chyba nie była w stanie wytrzymać mojego spojrzenia.

           Zrobiłem dwa kroki w tył. Poczułem swój przyspieszony oddech, diabli wiedzą czemu. Miałem już dość tej dziewczyny jak na jeden dzień, chociaż przecież poznaliśmy się pięć minut temu.

              - Lepiej, żebyśmy zaczęli się dogadywać, siostrzyczko - odwróciłem się do niej plecami, wziąłem z blatu kanapkę i ruszyłem w stronę wyjścia.

              - Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem twoją siostrą ani nikim podobnym - odparła. W jej tonie było tyle nienawiści i bezczelności, że aż się odwróciłem, żeby znów na nią spojrzeć. Oczy  błyszczały jej przekonaniem co do słuszności tego, co powiedziała, i wtedy zrozumiałem, że małżeństwo naszych rodziców ucieszyło ją tak samo jak mnie.

                 - Co do tego się zgadzamy.... siostruniu - zmrużyłem oczy i z rozbawieniem obserwowałem, jak jej małe rączki zaciskają się w pięści.

          Nagle usłyszałem za plecami jakiś hałas. Odwróciłem się i zobaczyłem mojego ojca.... i jego żonę.

                 - Widzę, że już się poznaliście - ojciec wszedł do kuchni uśmiechnięty od ucha do ucha. Od bardzo dawna nie wiedziałem, żeby tak się uśmiechał, i w głębi duszy cieszyłem się, że jest szczęśliwy i że ułoży sobie życie na nowo. Nawet jeśli po drodze kogoś porzucił: mnie.

          Marika uśmiechnęła się do mnie serdecznie od drzwi, co mnie także zmusiło do wykrzywienia twarzy w sposób, który przypominałby uśmiech - to był szczyt uprzejmości, na jaki mogłem się zdobyć wobec tej kobiety. W gruncie rzeczy nie miałem nic przeciwko niej.

         Chociaż nie łączyła mnie z ojcem cudowna, głęboka relacja, byłem bardzo zadowolony, że stworzył wysoki mur, który oddzielał nas od reszty świata. To, co stało się z moją matką, naznaczyło nas obu, ale to ja byłem dzieckiem, które musiało patrzeć, jak odchodzi, nie oglądając się za siebie.

         Od tamtej pory nie ufałem kobietom, nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego, chyba że chodziło o pójście do łóżka albo przelotny flirt na imprezie. Po co komu coś więcej?

Moja wina Santia x BorysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz