Stałam ogarnięta szokiem, kiedy denerwująca melodyjka mojego telefonu wypełniła pomieszczenie. Ze strachu podskoczyłam niemal do sufitu, łapiąc się za rozszalałe serce.
- H..Halo - wyszeptałam drżącym głosem.
- Everly ? Wszystko dobrze ? - gdy usłyszałam w słuchawce głos Ashtona kamień spadł mi z serca.
- Tak - starałam się jak najbardziej ukryć emocje.
- Co robisz dzisiaj wieczorem ?
- Nic - odparłam marszcząc brwi.
- Bo.. tak sobie myślałem, że może wyjdziesz gdzieś ze mną ? - zapytał niepewnie, a ja lekko się uśmiechnęłam wyobrażając sobie jego zakłopotaną minę i to jak wyczekując na moją odpowiedź pociera kark.
- Z chęcią.
- Będę po ciebie o dwudziestej..
- Ashton ? - już miałam powiedzieć mu o sytuacji z pionkiem, ale zrezygnowałam.
- Hmm..
- Do zobaczenia.
Może zachowałam się nieodpowiednio nie mówiąc chłopakom o tym dziwnym zajściu, ale skoro oni ukrywają przede mną istotne fakty... Po za tym to nic ważnego, głupi żart..
Była dopiero piętnasta więc do wyjścia miałam jeszcze sporo czasu, postanowiłam zająć się sprzątaniem mojego mieszkania, które pod moją nieobecność zdążyło się trochę zakurzyć. Najgorsze jest to, że wczoraj na suficie w salonie zauważyłam pająka, ale tego z tym wielkim odwłokiem... Teraz muszę obmyślić dokładny plan morderstwa, ostatnim razem wyszłam na kompletną idiotkę prosząc syna sąsiadki z góry o zabicie pająka. To było tak cholernie niezręczne.. Tym bardziej, że ten chłopak się we mnie podkochuje, non stop się rumienił. Wszystkie próby nawiązania kontaktu szły na marne, bo na moje pytania odpowiadał tylko cichymi "tak" i "nie". Po pół godzinnym wgapianiu się w cel i rozważaniu wszystkich możliwych sposobów na unicestwienie tego... Pomiotu szatana. Zebrałam się w sobie i postawiłam na strącenie obiektu z sufitu i rozprawieniu się z nim na podłodze.
Gdy po całej "akcji" usiadłam na kanapie zegarek wskazywał osiemnastą. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem na myśl, że straciłam tyle czasu na bawieniu się z tym szatańskim stworzeniem. Wzięłam krótki prysznic i wybrałam z szafy białą koronkową sukienkę, której jakoś nigdy nie miałam okazji włożyć, a która wydawała się być idealna na to "spotkanie"? Nałożyłam lekki makijaż i najbardziej skupiłam się na podkreśleniu moich szarych oczu, które zawsze wydawały się być bez wyrazu. Po kilku próbach udało mi się je idealnie obrysować czarną kredką. Szczerze kompletnie nie potrafiłam się malować, Karlie już kilka razy próbowała mnie zaciągnąć na jakiś kurs czy coś takiego, ale uważałam, że jest mi to zbędne i zwyczajnie wyrzucę pieniądze w błoto. Jeśli potrzebowałam jakiegoś ekstrawaganckiego makijażu to zwracałam się do przyjaciółki, która moim zdaniem była mistrzynią. Z niesfornych włosów wokół twarzy zrobiłam dwa wodospady łącząc je z tyłu głowy bezbarwną gumką, a reszcie pozwoliłam opadać kaskadą na plecy. Stanęłam przed lustrem zakładając czarne szpilki, a na ramiona narzucając ramoneskę. Muszę przyznać, że wyglądałam dobrze, aż zadziwiająco dobrze... Obym tylko nie poplamiła tej ślicznej sukienki, albo nie skręciła nogi w tych szpilkach. Z moich rozmyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Z uśmiechem otworzyłam je, a po drugiej stronie zobaczyłam Ashtona. Był ubrany w czarne rurki i tego samego koloru koszulke bez rekawów. Poczułam się trochę głupio.. On wyglądał zupełnie zwyczajnie kiedy ja wystroiłam się jakbym nie wiem gdzie szła.
- Wyglądasz pięknie - powiedział, lustrując mnie od góry do dołu.
- Dziekuję - wymamrotałam, spuszczając wzrok na moje stopy.
- Tak właściwie to gdzie idziemy ? - zapytałam, gdy wychodziliśmy z budynku.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo po pierwsze to tajemnica, a po drugie nie idziemy w jedno miejsce..
Wsiedliśmy do czarnego Mustanga blondyna i wyjechaliśmy z parkingu. Podczas podróży nie rozmawialiśmy ze sobą, panowała miedzy nami przyjemna cisza, która zapowiadała udany wieczór. W końcu zatrzymaliśmy się w jakimś nieznanym mi miejscu. Ashton pomógł mi wysiąść i zaprowadził pod bramę do ogrodu, nad którą widniał jakiś francuski napis. Znałam trochę tego języka, dlatego, że w dzieciństwie tato zabierał mnie na wakacje do pięknego Paryża, w którym mieszka nasza ciotka, z którą obecnie nie utrzymujemy kontaktów. Kilka razy pytałam ojca dlaczego nie jeździmy do ciotki, ale on wtedy syczał, że to nie jest już nasza rodzina. Więc zwyczajnie nie podejmuje już tego tematu. Jedno z słow znajdujących się w nazwie to "gwiazdy", ale tego pierwszego nie potrafię rozszyfrować. Irwin otworzył metalową furtke, która cicho skrzypnęła, a ja byłam naprawdę zdezorientowana, nie wiedząc co mamy robić w jakimś ogrodzie. Szliśmy alejką oświetloną białymi papierowymi lampionami, a wokół nas roztaczał sie słodki zapach kwiatów i krzewów, które otaczały nas z każdej strony. Z dala słychać było jakby gwar rozmów, zmarszczyłam brwi, a po chwili otworzyłam usta, gdy znaleźliśmy się pośród drzew, które były obwieszone światełkami na choinkę, które dawały białe światło. Dodatkowo drzewa były połączone ze sobą owymi światełkami przez co sprawiało to wrażenie dachu. Na trawie pod rozłożystymi konarami były rozmieszczone stoliki, które oblegała masa ludzi. W tle grała relaksująca muzyka, a kelnerzy w tradycyjnych czarno-białych strojach krzątali się roznosząc dania. Podeszliśmy do kobiety, która stała za kontuarem.
- Rezerwacja na nazwisko Irwin - powiedział Ashton, a kobieta wskazała na jedyny wolny stolik, który znajdował się pod drzewem na lekkim uboczu. Udaliśmy sie do niego i zajeliśmy swoje miejsca.
- I jak ci się podoba ? - zapytał blondyn, gdy ja wciąż zadzierałam głowę nie mogąc oderwać wzroku od lampek.
- Jest cudownie - powiedziałam usmiechając się, co chłopak odwzajemnił. Nagle obok stolika pojawił się kelner z kartamo dań. Wręczył nam po jednej i oczekiwał na zamówienie. Skrzywiłam się widząc ceny potraw, nie chciałam, żeby Ashton tyle na mnie wydawał, gdy chłopak złożył już swoje zamówienie ja wciąż nie mogłam się zdecydować.
- Może mi pan coś polecić ? - zwróciłam się do kelnera, który uśmiechnął się życzliwie.
- Oczywiście, Pastasciutta alla fornaia, a na deser Torta Caprese to specjały szefa kuchni więc ręczę, że się pani nie zawiedzie.
- Trzymam pana za słowo - powiedziałam, a kelner skinął głową i odszedł od stolika. Rozmawialiśmy o tym miejscu, kiedy ten miły pan przyniósł nam nasze jedzenie. Pachniało i wyglądało naprawdę dobrze. Zabraliśmy się do konsumpcji.
- Prawie zapomniałem o szampanie dla młodej damy - wzdrygnęłam się gdy z nikąd pojawił się kelner, kładąc koło mojego talerza kieliszek z szampanem.
- Ma pan naprawdę piękną towarzyszkę - zwrócił się do Ashton'a, który złapał moją dłoń leżącą na stoliku. Zarumieniłam się na co blondyn cicho zachichotał. Dokończyliśmy danie główne i dostaliśmy deser. Ashton przyłapał mnie na gapieniu się na jego Panna Cottę.
- Chcesz trochę ? - zapytał nabierając na widelczyk kawałek ociekający sosem truskawkowym.
Kiwnęłam potakująco głową, a on włożył kawałek do moich ust. Było naprawdę miło. Po kolacji blondyn zabrał mnie w kolejne miejsce. Wstrzymałam oddech, gdy zatrzymaliśmy się pod gmachem opery. Wysiedliśmy z samochodu, a on ujął moją dłoń. Weszliśmy do budynku i zostaliśmy skierowani do wielkiej sali, która robiła ogromne wrażenie. Usiedliśmy w jednym ze środkowych rzędów i oczekiwaliśmy rozpoczęcia...
- Balet ? - wyszeptałam do Irwin'a, gdy tancerki zaczęły wybiegać na scenę. Chłopak wzruszył ramionami i rozłożył się wygodnie w fotelu, wypuszczając ciche westchnięcie.
Wiedziałam, że będzie się okropnie nudził i robi to tylko i wyłącznie dla mnie. Za to ja siedziałam jak urzeczona z zachwytem oglądając tańczące baletnice. Po sześćdziesięciu minutach przedstawienie dobiegło końca, a Ashton odetchnął z ulgą.
Wyszliśmy z opery i postanowiliśmy udać się na spacer po plaży. Ściągnęłam obcasy i szłam brzegiem pozwalając, aby fale obmywały moje stopy.
- A co z twoją rodziną ? - zapytałam, chłopaka.
- Przesyłam im co miesiąc pieniądze i wiem tylko tyle, że mają się dobrze - wzruszył ramionami.
- Czemu zostawiłeś swoją rodzinę ?
- Musiałem. Dołączając do chłopaków opuściłem rodzinę. Nie chciałem narażać ich na niebezpieczeństwo...
- Jak to się stało, że "wstąpiłeś" do gangu ?
- Razem z Calum'em i Michael'em chodzilśmy na wyścigi, pewnego dnia spotkaliśmy Rey'a, Marcus'a i Luke'a... Zaczęliśmy handlować narkotykami i tak jakoś wyszło..
Gdy zobaczył moją skonsternowaną minę, kontynuował.
- Tak, to ten Marcus, o którym myślisz, a Ray był jego bratem... - powiedział kopiąc kamyk.
- Co się stało z Hunter'em i waszą przyjaźnią ? - zapytałam, naprawdę chcąc usłyszeć odpowiedź.
- Marcus go zamordował i chyba już sama się domyślisz dlaczego nasza przyjaźń się rozpadła.. Skończmy już ten temat.
Tak naprawdę chciałam wiedzieć więcej, ale przytaknęłam tylko kiwnięciem głowy. Później rozmawialiśmy o przyjemnych rzeczach i non stop wybuchaliśmy śmiechem.
- Ashton jest totalnym kulinarnym beztalenciem ! - wykrzyknęłam i zaczęłam uciekać przed blondynem, który od razu rzucił się w pogoń za mną. W końcu złapał mnie i okręcił się ze mną wokół własnej osi. Wciąż trzymając mnie w ramionach postawił mnie na ziemi. Patrzyliśmy sobie w oczy, a ciszę przerywały fale uderzające o brzeg. Ujął moją twarz w dłonie i pogładził kciukiem mój policzek. Potarł nosem o mój i leniwie musnął moje usta. Nie czułam tej iskry co przy pocałunkach z Lukiem, było przyjemnie, ale to nie było to. Oderwałam się od chłopaka.
- Wracajmy już.. - wyszeptałam.
______________________________________
Hej miśki ;* Wybaczcie mi wszelkie błędy pisałam ten rozdział nad ranem i w ogóle mam wrażenie, że się kupy nie trzyma.
Lots of love ❤❤❤
CZYTASZ
Uprowadzona L.H. (W EDYCJI)
FanfictionNazywam się Everly Parker i przez swojego cholernego pecha zostałam uprowadzona przez największy gang w Sydney... Historia poddawana EDYCJI