-Cholera - zamknęłam pustą lodówkę, dlaczego wcześniej nie zrobiłam zakupów? Przyzwoite godziny na robienie zakupów dawno minęły, a ja nie mam co jeść. W pracy nie miałam czasu, choć jak na ironię pracuję w barze. Rozważałam różne opcje i na myśl wpadł mi monopolowy po drugiej stronie ulicy. W obecnej sytuacji, w której żołądek skręcał mi się z głodu, nawet paczka chipsów ratowałaby mi życie. Podeszłam do okna, sklep faktycznie był otwarty, na ciemnej ulicy oprócz starej lampy tylko jego neonowy szyld dawał wąski strumień światła. Co tu się oszukiwać tutejsza okolica nie była przyjazna, szczególnie nocą. W promieniu pięciu kilometrów znajdowały się co najmniej cztery kluby nocne i dwa razy więcej monopolowych. Myślę, że to samo mówi za siebie jakie typy się tu kręcą. Dlatego największą zmorą było dla mnie wychodzenie w późnych godzinach. Z pracy zazwyczaj wracałam nad ranem, kiedy większość amatorów nocnych, obmierzłych rozrywek zasypiało już w ślepych zaułkach. Jeśli przystosujesz się do zasad panujących w takich dzielnicach, to nie jest, aż tak źle. Jednak w każdej sytuacji trzeba pamiętać o wzmożonej czujności i gazie pieprzowym schowanym w każdej torebce.
Zebrałam się w sobie i wyszłam z mieszkania, w końcu co może mi się stać w kilkuset metrowej drodze do monopolowego i z powrotem? Teoretycznie wszystko, ale miałam małą puszkę środka odstraszającego napastników, więc ścisnęłam mocniej ramiączko płóciennej torby. Jak mówiłam, w każdej torebce trzeba mieć zabezpieczenie. Asortyment sklepu nieco mnie zadziwił, był wyposażony nawet w zupki chińskie. Wrzuciłam kilka do koszyka, a na rano wzięłam jogurt, choć nie byłam pewna czy nie zdążył się zepsuć w słabo chłodzącej lodówce. Sprzedawca lustrował mnie obrzydliwym wzrokiem, starszy i łysiejący facet w poplamionym podkoszulku. Jego wzrok wypalał we mnie dziurę od momentu wejścia do tej nory. Zapłaciłam i pośpiesznie wyszłam, uwalniając się od tego natręta. Miałam już stawiać stopę na jezdnię, gdy nagle z zaułka zza sklepu dobiegł mnie łoskot jakby ktoś lub coś uderzyło z impetem o kontener. Zastygłam w bezruchu i nasłuchiwałam, już miałam kontynuować swoją drogę powrotną przeświadczona, że to pewnie jakiś balangowicz, którego impreza skończyła się wcześniej, niż zakładał i nawet nie był w stanie dojść do domu. Jednak po chwili doszedł do mnie zbolały jęk, nie brzmiał jak pijacki bełkot. Może jednak ktoś potrzebuje pomocy? Musiałam zdecydować się na jakieś działanie, wydawało mi się jakbym stała już tam w nieskończoność. Moje wewnętrzne przeczucie alarmowało, że to nie skończy się dobrze, ale sumienie zdusiło te obawy i już po cichu zbliżałam się do krawędzi muru. Usłyszałam głosy dwóch mężczyzn, trzecią osobę trudno mi było określić, bo wydawała tylko ciche jęki. Zapewne dlatego, że dwójka cały czas pastwiła się na leżącej w cieniu muru postaci. W końcu jeden z napastników kucnął i obraz przysłonił mi kontener. Postanowiłam odrobinę się wychylić, aby mieć lepszą perspektywę.
-Co teraz będzie?- zapytał niskim ochrypłym głosem.
-Ja...ja będą na jutro - skomlał napastowany mężczyzna, który skulił się niemal do pozycji embrionalnej. Czułam jak moją klatkę piersiową opanowywał gorący ucisk, zaczynałam coraz szybciej oddychać.
-Och, naprawdę? Antony czy mi się zdaje, czy miały być na wczoraj? – rzuciła kpiąco postać kucająca nad ofiarą. Mężczyzna jednocześnie obrócił głowę i spojrzał na towarzysza, który stał metr za nim.
-Lukas miały być tydzień temu – odpowiedział na pytanie równie poważnym i lodowatym głosem. Czułam, jak dostaję gęsiej skórki, a jednocześnie pozostawałam sparaliżowana strachem.
-No cóż.. Wygląda na to, że ktoś tu się nie wywiązał z umowy - zadrwił ten nazywany Lukasem. W tym samym momencie złapał mężczyznę za włosy i pociągnął go do pozycji stojącej. Ofiara bez sprzeciwu poddała się temu, choć wydawało mi się, że cicho zaczęła łkać.
CZYTASZ
Uprowadzona L.H. (W EDYCJI)
FanfictionNazywam się Everly Parker i przez swojego cholernego pecha zostałam uprowadzona przez największy gang w Sydney... Historia poddawana EDYCJI