Rozdział 54

34 1 1
                                    

- Silene - poczułam potrząśnięcie ramieniem. - Sil, obudź się.

Zerwałam się, odciążając ramię Malfoya. Zorientowałam się, że zasnęłam na tych schodach. Palce zamarzły mi na kość. Był początek maja, ale mimo to dalej było zimno. Na dworze było już widno, więc musiały być okolice siódmej rano. Na kamiennym moście, który prowadził na dziedziniec widać było setki śmierciożerców w czarnych szatach, którzy triumfując podążali za Czarnym Panem. Wśród nich zakuty w kajdany Hagrid łkał trzymając bezwładne ciało. Harry Potter nie żył.

Hałas spowodowany nadejściem tak licznej grupy ludzi spowodował, że z zamku wyszli co niektórzy obrońcy zamku. Podniosłam się ze stopni. Poczułam ciepło na dłoniach, gdy nieświadomie przywołałam ogień. Voldemort obiecał, że po zabiciu Pottera zostawi wszystkich w spokoju, pod warunkiem, że się poddadzą. Widok ciała bohatera tej wojny tak jak się spodziewałam, wstrząsnął zarówno uczniami, jak i dorosłymi którzy dołączyli do obrońców Hogwartu. Zacisnęłam usta. Próbowałam wypatrzeć, gdzie jest Nagini.

- Zwycięstwo! - wykrzyknęła Lestrange, zanosząc się śmiechem.

- Harry Potter nie żyje - oznajmił Voldemort. - Chodź tu olbrzymie i pokaż wszystkim dowód. Zginął śmiercią tchórzliwą, gdy próbował was opuścić, uciekając Zakazanym Lasem. Wzywam was do tego, byście poddali zamek a wtedy ja, Lord Voldemort, odpuszczę wam wszelkie winy. Jeżeli zostaniecie walczyć, was i waszą rodzinę czeka to sam, co Chłopca Który Niegdyś Przeżył. Śmierć. - Jego usta rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu, ukazując pożółkłe zęby.

Ruchem różdżki zmusił Hagrida do podejścia bliżej uczniów. Nagini przypełzła do swojego pana, a on wziął ją na swoje ramiona. Nie było opcji, żebym ją zabiła bez zaczynania kolejnej bitwy.

- Nie! - McGonagall wrzasnęłą przejmująco.

Coś we mnie drgnęło. Ten chłopak naprawdę miał masę ludzi, którzy poszli za nim i dla których był ważny. Nie zmusił ich do tego siłą czy lękiem. Po prostu był w stanie sprawić, że pójdą za nim.

- Harry! - zaczęli krzyczeć jego przyjaciele.

- Panno Zabini. - Poczułam zimny dreszcz lęku przechodzący wzdłuż mojego kręgosłupa. - Nie ma sensu walczyć. Dołącz do nas, a twoja niesubordynacja zostanie wybaczona. A ty Draco, wróć do nas. Potrzebujemy czarodziejów czystej krwi, którzy pomogą nam odbudować to, co zostało zniszczone przez lata przez plugawych mugolaków i mugoli - mówił ignorując poruszenie wśród uczniów.

Czułam jak cała uwaga skupiała się na nas. Walczyliśmy w bitwie, ale oni nie byli pewni jak zachowamy się w momencie, gdy według nich wszystko było stracone. Wiedzieliśmy, że to była część planu.

- Draco! - usłyszałam wrzask Bellatrix. - Chodź tutaj. Natychmiast.

- Draco - łagodny głos przebił się przez Lestrange. - Chodź do rodziny. Będziesz bezpieczny. Silene też.

Przygryzłam wargę. Spojrzałam na chłopaka. Dostrzegłam w jego wzroku wahanie. Bał się, że jeśli tego nie zrobi teraz, to Voldemort w ramach pokazu wymorduje jego rodzinę. Sytuacja była patowa. Zerkałam to na Draco, to w stronę Voldemorta i jednocześnie monitorowałam jeszcze położenie Nagini.

Wtedy zobaczyłam to, czego się nie spodziewałam. Lekkie skinienie palcem Pottera, który do tego momentu był uznany przeze mnie jako martwy. To był dla mnie znak. To ja musiałam zginąć.

Widziałam, że Draco za długo zwleka z decyzją tak samo jak ja. Wtedy wszystko zadziało się błyskawicznie. Skrzywienie wściekłości Voldemorta, jego zamachnięcie różdżką w stronę Malfoya i ja, skupiająca całą energię jaka mi jeszcze pozostała.

Hereditatem |d.mOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz